Seryjny morderca zabija dziewczyny z rozkładówek. Zgodnie z jego pojmowaniem, jest to akt "pomocy" względem dziewczyn, które zboczyły na ścieżkę grzechu publicznie obnażając swe ciała...
John Peyser warsztat reżyserski ćwiczył na małym ekranie, kręcąc odcinki takich seriali, jak "The Man from U.N.C.L.E." czy "Aniołki Charlie'go". Ów twórca ma na swoim koncie zaledwie kilka filmów fabularnych, pośród których szczególnie wyróżnia się właśnie omawiany "The Centerfold Girls". Opowieść o fanatyku-bigocie, który za pomocą brzytwy zmywa brud moralny z ciał ponętnych modelek to grindhouse'owa eksploatacja pełną gębą, pełna przemocy i golizny. Co jednak zwraca uwagę, to fakt, iż w odróżnieniu od znaczącej większości produkcji wyświetlanych w kinach drive-in, "Centerfold Girls" zrealizowane jest na zaskakująco wysokim poziomie. Zaskakuje również sam scenariusz: wprawdzie punkt wyjścia nie mógłby być chyba mniej oryginalny, całość została jednak podzielona na trzy nowele, z których każda przedstawia odrębną, rozbudowaną historię.
W pierwszej odsłonie poznajemy Jackie (Jaime Lyn Bauer), która na co dzień pracuje jako pielęgniarka. Dziewczyna wyjeżdża na kilka dni do należącego do jej rodziny domu w lesie. Po drodze zabiera ze sobą poznaną na stacji benzynowej młodą hipiskę, której oferuje nocleg. Jackie nie podejrzewa, że przygarniając autostopowiczkę, ściąga na siebie niebezpieczeństwo. Wkrótce bowiem do pasażerki dołącza grupa jej przyjaciół, którzy postanawiają zabawić się kosztem pani domu. Całej sytuacji przygląda się z ukrycia, mający własne plany względem Jackie, prześladowca... Otwierająca nowela jest jednocześnie najlepszą spośród wszystkich. Mamy tu perfekcyjnie stopniowane napięcie oraz dużą dawkę sadyzmu. Porcja nieszczęść, jakie stają się udziałem naszej bohaterki porównywalna jest niemalże z nieprawdopodobnymi losami narratora "Malowanego ptaka" Kosińskiego. Wpadająca z przysłowiowego deszczu pod rynnę Jackie, szybko zdobywa naszą sympatię oraz współczucie, jej smutny koniec ma więc tym bardziej przygnębiający wydźwięk.
Następnym "celem" zostaje modelka Charly (Jennifer Ashley). Poznajemy ją w momencie, gdy wyjeżdża na sesję zdjęciową na wyludnioną wyspę. Dziewczyna zamieszkuje wraz z parą producentów, fotografem oraz dwiema innymi kobietami w domu z widokiem na ocean. Jej tropem podąża psychopata Clement... Środkowy segment to już slasher pełną gębą. Mamy tu odosobnione miejsce akcji oraz grupę ofiar. Zepsute indywidua, stręczyciele i kupczące swym ciałem dziewczęta, wprost proszą się o to, aby zostać ukaranymi przez maniaka z misją. Tym razem nie dowiadujemy się nic konkretnego o samej bohaterce, która pozostaje jedną z szeregu postaci.
Ostatnia historia koncentruje się na stewardessie imieniem Vera (Tiffany Bolling, znana m.in. z "The Candy Snatchers" i "Bonnie's Kids"). Kiedy prześladujący ją telefonami Clement przypadkowo zabija jej koleżankę, kobieta decyduje się poszukać schronienia poza miastem. Mordercy udaje się ustalić miejsce jej pobytu i bacznie śledzić poczynania nieszczęsnej ofiary, która tymczasem wpada w szpony dwóch napalonych marynarzy... Trzecia nowela ma podobnie pesymistyczny wydźwięk jak opowieść o Jackie. Tutaj również bohaterka zdana jest na siebie w świecie samców. Vera okazuje się być jednak silniejsza od swoich poprzedniczek i gotowa stawić czoło przeciwnościom losu, toteż zadanie krwawego dobroczyńcy okaże się być bardziej skomplikowane niż dotychczas.
"Nice and sleazy", ciśnie się na usta po seansie. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się tak dobrej zabawy po tym filmie. Przyzwyczajony, że eksploatacyjna rozrywka z reguły okupiona jest jakimiś wadami, oczekiwałem taniego thrillera z masą rozebranych panienek. Dostałem thriller z masą rozebranych panienek, który ogląda się bez poczucia zażenowania. Wciągający, pod względem wykonania w zasadzie nie ustępujący produkcjom mainstreamowym. Nie zawodzi obsada, w większości złożona ze sprawdzonych weteranów drugiego planu, pośród której bryluje Andrew Pine. Znany głównie z westernów i gościnnych występów na szklanym ekranie aktor tworzy sugestywną postać opętanego manią czystości socjopaty. Clement jest zimny, wyrachowany, działa metodycznie, emocje trzymając na wodzy. Świetna rola, która dodatkowo podnosi wartość filmu. Z kolei decyzja o podziale obrazu na trzy segmenty o zróżnicowanej treści sprawia, iż jako widzowie nie możemy narzekać na przestoje akcji. Po prawdzie, "Centerfold Girls" ilością nagromadzonych atrakcji mogłoby obdarować kilka niskobudżetowych dreszczowców.
Konkludując: niesłusznie zapomniany obraz Peysera to prawdziwa gratka dla miłośników eksploatacji. Choć z założenia hołduje mało wyrafinowanym gustom, to ma ambicje i środki odpowiednie by tęsknie spoglądać w kierunku klasyków pokroju "Psychozy", "Podglądacza" czy "Kolekcjonera". Niech to porównanie posłuży za wystarczającą rekomendację w przypadku omawianego tytułu. Ocena: ****
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz