11/17/2016

Necronomicon (1993)

dir. Christophe Gans,
Brian Yuzna,
Shûsuke Kaneko


Stworzyć film nowelowy w oparciu o opowiadania H.P. Lovecrafta - pomysł doprawdy zacny, zapowiadający niezwykle smakowity seans. Takie były zamierzenia powstałego w 1993 roku "Necronomiconu". Trzy krótkie historie od "samotnika z Providence" i trzech różnych reżyserów oraz mityczna księga Necronomicon jako element łączący. W dodatku prowodyrem projektu został Brian Yuzna, który z twórczością Lovecrafta miał już do czynienia wielokrotnie, by wspomnieć choćby "Reanimatora" czy "Zza światów", a w roli samego pisarza obsadzono znanego z tych tytułów Jeffreya Combsa. A jednak tak obiecujące założenia niekoniecznie muszą przynieść zadowalający efekt. 


W pierwszej noweli dziedzic przybywa do starej, rodowej posiadłości, gdzie będzie musiał zmierzyć się zarówno z przekleństwem swego rodu, jak i własnymi demonami z przeszłości. Ta historia, oparta na krótkim, blisko trzydziestostronicowym utworze p.t. "Rats in the walls" dobrze sprawdza się jako wprowadzenie. Stojący za kamerą Christophe Gans nie trzyma się co prawda wiernie literackiego oryginału, ale w ramach krótkiej odsłony udało mu się wykreować klimat zbliżony do prozy Lovecrafta i to jest chyba najbardziej istotne. 


W kolejnej opowieści Japończyk Shusuke Kaneko sięga po tekst o naukowcu, który w zaciszu wynajmowanego przez siebie pokoju prowadzi tajemnicze badania, których rezultatem ma być ludzka długowieczność. Jego praca życia staje się po latach obiektem zainteresowania pewnego wścibskiego reportera... Leżące u podstawy tego segmentu opowiadanie "Cool Air" wspólny z ekranową wersją ma punkt wyjścia, reszta w zasadzie to już inwencja scenarzystów. Trudno też oprzeć się wrażeniu, że wszelkie wprowadzone do fabuły zmiany były zbędne. Wciąż jednak jest tu całkiem sprawnie wykreowany nastrój, który potrafi przykuć do ekranu na te dwadzieścia minut z okładem. 


Na koniec swoja wizję lovecraftowskiego świata przedstawił Brian Yuzna. W jego noweli widz poznaje damsko - męską parę policjantów, która zapuszcza się w niebezpieczne rejony miasta, gdzie wymiar sprawiedliwości nie sięga już swą jurysdykcją i gdzie spotkają najgorszy z możliwych do wyśnienia koszmarów...
Przyznam, że ostatnia opowieść chyba najbardziej zawiodła mnie ze wszystkich, głównie ze względu na fakt, że brak w niej właściwie całkowicie ducha twórczości patrona całego przedsięwzięcia. Zamiast napięcia i grozy na pierwszy plan wysuwają się tu krwiste sceny gore. Efekty na najwyższym poziomie trzeba przyznać, ale to właściwie jedyna pociecha. 


Jest tu też klamra, która spina wszystkie trzy rozdziały, również wyreżyserowana przez Yuznę - całkiem zabawna rama, w której sam autor mitologii Cthulu trafia w księgozbiorach zakonnej biblioteki na egzemplarz tytułowej bluźnierczej księgi. Ot, taka historyjka, która ma za zadanie wszystko jakoś połączyć w miarę sensowną całość. Jak na mój gust robi to w sposób co najwyżej przeciętny. 


Trzy nowele, trzech twórców i brak jednoznacznego kierunku - to chyba najbardziej rzuca się w oczy podczas oglądania "Necronomiconu". Niby wszystko gra, ale jak na kompilację ułożoną z dorobku Lovecrafta wybór utworów do zekranizowania wydaje się nazbyt przypadkowy i chaotyczny. Najbardziej zaś chyba boli fakt, że żaden z twórców nie zdobył się na trzymanie się blisko literackiego pierwowzoru, podczas gdy omawiane opowiadania to w zasadzie gotowe scenariusze dla dobrych historii z dreszczykiem. Każda z kolejnych odsłon zaledwie czerpie inspirację z prozy autora "Przyczajonej grozy", zamiast pokusić się o konkretną ekranizację. Są tu momenty lepsze i gorsze, całość nie nuży, a nawet ogląda się całkiem przyjemnie. Cóż z tego jednak, skoro Howard Phillips Lovecraft to pisarz, który zasługuje na antologię z prawdziwego zdarzenia. Ten film jest raczej jedynie szkicem takowej...

Ocena: ***


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz