Midnight Confessions Double Feature: DEBBIE DOES DALLAS / THE CHEERLEADERS
Debbie Does Dallas (1978) dir. Jim Clarke
Lata 70. Czasy fryzur afro, spodni-dzwonów, muzyki disco, punkowej rewolty oraz... ekspansji filmowej pornografii. Beztroskie czasy, gdy bujne owłosienie w okolicach intymnych nie było powodem do wstydu, a producenci filmów dla dorosłych wciąż wierzyli, że aby sprzedać widzowi kilka scen kopulacji, należy dołączyć do nich jakąś fabułę. W 1972 roku na ekrany kin w Stanach weszło "Głębokie gardło", z miejsca stając się fenomenem ne skalę ogólnokrajową. Sukces obrazu zainspirował całe rzesze domorosłych twórców. Dziś ten okres nazywamy "Złotą Erą Porno", a do żelaznych klasyków dekady zaliczają się takie pozycje jak "Diabeł w pannie Jones", cykl o przygodach detektywa Johnny'ego Wadda czy, będące przedmiotem poniższego omówienia, "Debbie Does Dallas".
Teoretycznie rzecz biorąc, ciężko pisać na temat kina porno z zachowaniem pełnej powagi. Nie można wszak obojętnie przejść obok liczb: wraz z 50 tysiącami sprzedanych kopii kaset video, obraz Jima Clarka należy do największych sukcesów branży swego okresu. Kultowy status produkcji, zaowocował ponad tuzinem kontynuacji, niezliczoną liczbą spin-offów i otwartych hołdów w obrębie popkultury (z off-broadwayowskim musicalem włącznie).
Paradoksalnie, źródło sukcesu tkwi w tym przypadku w samej prostocie. Tak jak w przypadku reszty produkcji spod znaku potrójnego "X", fabuła jest tu nad wyraz skromna, czysto pretekstowa. Mamy więc oto tytułową bohaterkę, która pragnie dostać się na przesłuchania do drużyny cheerleaderek "Texas Cowgirls". Wyprawa do odległego Dallas to jednak zbyt wielki wydatek jak na kieszeń zwyczajnej licealistki. Z pomocą śpieszą więc koleżanki, które - by umożliwić ziszczenie marzenia Debbie - podejmują się różnych dorywczych prac. Dziewczęta prędko odkrywają, że najszybszy sposób na zdobycie gotówki wiąże się z wykorzystaniem własnych wdzięków. Tak oto, młode i naiwne, acz obrotne nastolatki, rozkręcają biznes oparty na świadczeniu erotycznych usług...
Porzućmy w tym miejscu rozważania natury moralno-etycznej. Historia przedstawiona w "Debbie Does Dallas" z pewnością nie stanowi odpowiedniego wzoru do naśladowania dla dorastających panien z dobrych domów. Lepiej więc postrzegać ów tytuł przez pryzmat historyczny, tudzież traktować go dokładnie tak, jak chce być postrzegany: jako głupiutką komedię, która nie tyle nawołuje do rozwiązłości, co przedstawia w krzywym zwierciadle życie młodzieży. Z jednej strony mamy więc niezbyt rozgarnięte, ale pozbawione oznak wyrachowania dzierlatki, z drugiej - tradycyjnie napalonych samców. Wynik tej konfrontacji musi być więc prosty jak równanie 2 + 2.
Od miałkiego scenariusza ciekawszy jest w tym przypadku sam kontekst kulturowy, jak i legenda, jaką z biegiem czasu obrosła postać odtwórczyni głównej roli. Bambi Woods to pseudonim "artystyczny" nieznanej z imienia i nazwiska dziewczyny, która niedługo po zakończeniu zdjęć znikła bez śladu. Udział w "Debbie Does Dallas" był jej jedynym ekranowym występem, a na temat dalszych jej losów do dziś krążą mity. Zdaniem niektórych, Woods miała zakończyć żywot w wyniku przedawkowania narkotyków już parę lat później, inni (w tym reżyser, Jim Clark) twierdzą z kolei, że odciąwszy się od przemysłu porno, założyła rodzinę i wiedzie spokojne życie z dala od dwuznacznej sławy.
Pozostając w klimatach, za dopełnienie wieczornego "podwójnego seansu", posłużyła mi komedia erotyczna pod wszystko mówiącym tytułem "The Cheerleaders". Obraz Paula Glickera to typowy wykwit niewyszukanej rozrywki produkowanej z myślą o "drive-in theatres". Choć ciężko w tu uwierzyć, tytułowe cheerleaderki są tu znacznie bardziej śmiałe i samoświadome, aniżeli ekipa z filmu Jima Clarka. Ich życie kręci się wokół przypadkowego seksu i imprez. Każda okazja jest dobra by "zaliczyć", jednak nawet w takim stadzie znajdzie się "czarna owca". Jeannie (Stephanie Fondue) mianowicie zmaga się z poważnym problemem: ma szesnaście lat i wciąż (sic!) jest dziewicą. Jej bardziej doświadczone koleżanki starają się więc zrobić wszystko, aby niewinne dziewczę wreszcie pozbyło się uciążliwego jarzma i zaznało cielesnych rozkoszy...
"The Cheerleaders" ani przez moment nie udaje, że jest czymś więcej, aniżeli bezwstydną seksploatacyjną zabawą dla nastolatków o buzujących hormonach. Odziane w kuse spódniczki licealistki są więc jurne i nie pogardzą żadnym samcem. Ich rówieśnicy z drużyny footbalowej bynajmniej nie prezentują się pod tym względem lepiej, a grono pedagogiczne oraz rodzice to banda śliniących się na widok wyemancypowanej młodzieży oblechów. Kiedy już przyjmiemy taką perspektywę, pozostaje jedynie wyłączyć myślenie i cieszyć się rozpustą w wydaniu soft.
Film odniósł w swym czasie umiarkowany sukces, co zaowocowało dwiema kontynuacjami, jednak nawet dla najbardziej zatwardziałych entuzjastów grindhousowej frywolności, podobne stężenie głupoty może okazać się zbyt wielkie, toteż dla "odchamienia" polecałbym może którąś z części serii "Porky's". Dajcie wiarę lub nie, ale komizm stoi tam mimo wszystko na wyższym poziomie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz