Midnight Confessions: REPO MAN



Repo Man (1984)

dir. Alex Cox

Alex Cox zaczynał na początku lat 80., jako pełen zapału twórca kina niezależnego. Debiut fabularny "Repo Man", spotkał się z ciepłym przyjęciem krytyki, otwierając początkowemu reżyserowi drogę do mainstreamu. Potem było głośne "Sid & Nancy", biografia basisty Sex Pistols, zwariowany western "Straight to Hell", a wreszcie - sromotna porażka "Walkera", opartej na prawdziwych wydarzeniach, historii XIX-wiecznego najemnika, który zamarzył sobie objąć władanie nad Nikaraguą. W międzyczasie, urodzony w Liverpoolu filmowiec, odrzucił kilka ciekawych propozycji od wielkich studiów (m.in. "Robocopa" oraz "Uciekiniera" z Arnoldem Schwarzeneggerem. Załamaniu kariery nie towarzyszyło jednak zniechęceniu do kina jako sztuki: począwszy od lat 90., Cox realizuje swe wizje przy użyciu skromnych funduszy, wciąż pozostając jedną z ciekawszych postaci z kręgów tzw. undergroundu.


Obraz, który zwrócił uwagę ludzi z przemysłu na Brytyjczyka, "Repo Man" to pełna werwy mieszanka science-fiction, kina akcji, filmu młodzieżowego i kontrkulturowej baśni. Cox nie wstydzi się swych "anarchizujących", punkowych korzeni, toteż ubiera całość w formę wywrotowej komedii z soundtrackiem wykorzystującym utwory takich legend, jak Iggy Pop, Black Flag, Suicidal Tendencies czy Fear. Wygląda to trochę tak, jakby "Powrót do przyszłości" spotkał na swej drodze "The Great Rock 'n' Roll Swindle" i oba te tytuły weszły w dziwną, unikalną symbiozę.


Głównym bohaterem filmu jest młody punkowiec Otto (Emilio Estevez), który właśnie zaliczył w swym życiu jedno z tych frustrujących pasm nieszczęść, które każą nam zacząć zadawać sobie pytanie: "czy Bóg naprawdę mnie nienawidzi?". Chłopak szybko jednak się pozbiera, znajdując pracę jako "windykator". Otto dołącza do ekipy kradnącej samochody dłużników. Schemat jest prosty: chcesz furę z powrotem, to oddawaj kasę. Wraz ze swym mentorem, starym wygą imieniem Bud (Harry Dean Stanton), Otto wplącze się w niezwykłą aferę, w której główne skrzypce grają kosmici...



"Repo Man" posiada w zasadzie wszystkie cechy kultowego obrazu z lat 80. Są tu odlotowe auta, pościgi, młodzieńcza miłość, motyw męskiej przyjaźni i zadziorna ścieżka dźwiękowa. Brakuje chyba jedynie stosownej dawki golizny. No ale w końcu coś za coś... Bo dzieło Coxa to obraz, przy którym dobrze będzie się bawić zarówno młodzież, jak i nieco starszy odbiorca. Warunek jest prosty: wystarczy dać się ponieść. Cała oryginalność tej produkcji nie bierze się zresztą znikąd, młody reżyser cytuje często i gęsto, ale robi to bez nadęcia, w ujmująco bezpretensjonalny sposób. Motyw nuklearnego ładunku odsyła więc do genialnego noir Roberta Aldricha "Kiss Me Deadly", są tu ślady Kubricka ("Mechaniczna pomarańcza"), rajdy kanałami burzowymi a la "Grease" i ukłony w kierunku Nowego Hollywood. 



Spostrzegawczy widz dostrzeże więcej nawiązań, frajda jednak płynie nie z wyszukiwań inspiracji, a z samej przygody, gdzie humor idzie w parę z buntowniczą swadą. Być może nie jest to żadna zaginiona perła, ale jeśli macie sentyment do "ejtisowej" rozrywki, to jest to z pewnością dobry adres. W każdym razie porównanie do hitu Zemeckisa (w wersji bardziej zadziornej, rzecz jasna...) powyżej, wcale nie jest takie nonsensowne, jakby się mogło wydawać...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz