dir. Alex Chandon
Alex Chandon zaczynał w kręgach skupionych wokół brytyjskiej sceny anarcho-punkowej. Jego wczesne krótkie metraże zwiastują już w pełni zainteresowania swego twórcy. W latach 90., reżyser nawiązał współpracę z grupą Cradle of Filth, realizując dla nich serię ociekających makabrą wideoklipów. Znajomość z muzykami zaowocowała wspólnym projektem filmowym. Antologia horroru "Cradle of Fear" z 2001 była zarazem dla Chandona pełnometrażowym debiutem. Od tamtej pory, Brytyjczyk konsekwentnie podąża ścieżką ekstremalnego, choć zarazem mocno przerysowanego, gore. "Inbred" to jego drugi film fabularny, czarna komedia osadzona w północnej części Anglii, w hrabstwie North Yorkshire.
Humor, w jaki celują Chandon i jego współpracownicy, trudno byłoby raczej określić jako wysublimowany. Tubylcy z odmalowanego w szaroburych barwach zaścianka to zgraja prostaków, przygłupów i szaleńców, którzy w ramach rozrywki organizują sobie para-teatralne pokazy tortur na przyjezdnych. Reżyser korzysta z przyciężkich środków wyrazu, cytując przy tym "klasykę oczywistą", od "Mechanicznej pomarańczy", poprzez "Uwolnienie", po "Teksańską masakrę piłą mechaniczną".
Punktem głównym show jest rzecz jasna, jaskrawa i wyzbyta pruderii jatka. Chandon stara się jak może, aby sceny męczarni i uśmiercania były jak najbardziej pomysłowe i widowiskowe zarazem. Przy produkcji efektów gore, twórcy ochoczo chwytali się niestety wspomagania za pomocą CGI, co daje efekt odwrotny od zamierzonego: rozbryzgi krwi wyglądają sztucznie, nienaturalnie, zupełnie jakby wyjęte zostały z pierwszej lepszej gry komputerowej. Przy znikomym poziomie napięcia i nieciekawych, niechlujnie nakreślonych postaciach, daje to niewiele punktów zaczepienia dla widza. "Inbred" po prostu szybko nuży, nie będąc w stanie pozyskać uwagi odbiorcy.
Reasumując: tak jak zawsze lubiłem krwawe historie o przerażających wieśniakach, tak kumpel Dani'ego Filtha zwyczajnie nie zdołał przekonać mnie do swej wizji upiornego angielskiego wygwizdowa. Fruwające bebechy i roztrzaskiwane czaszki nie wystarczą za fabułę. I nawet jeśli Chandon poczynił pewne postępy względem wzmiankowanego "Cradle of Fear", bo od strony realizacyjnej "Inbred" zdecydowanie stoi na wyższym poziomie, to mentalnie najwyraźniej pozostał na etapie przaśnej horrorowej stylistyki, znanej z teledysków wiadomej grupy.
Ocena:**