dir. Michael Findlay
Maria Curtis (Uta Erickson) to kawał świntuszącej nimfomanki.
Nie będąc w stanie osiągnąć w swym lesbijskim związku satysfakcji, dziewoja
obnaża się przed sąsiadami, a skarcona przez kochankę postanawia wyrwać się i
spróbować czegoś nowego. Tak trafia pod dach sparaliżowanego bogacza Spencera
(Michael Findlay), który gromadzi w swej posiadłości piękności wszelakie i
trzyma tam w stanie permanentnego negliżu. Dziewczyny bawią się dobrze,
faszerowane przez swego sponsora tajemniczym „afrodyzjakiem”. Gorzej bawi się
kamerdyner milionera Bruno (Earl Hindman), który po cichu knuje przeciwko swemu
pracodawcy.
The Ultimate
Degenerate powstał niedługo po osławionej „trylogii ciała” i już po samym
tytule widać, że Michael Findlay starał się wraz z tym filmem przebić sukces cyklu
o przygodach mizogina z przepaską na oku. W kwestii ekranowej przemocy jest to
znacznie bardziej stonowany obraz (choć nie jest jej wyzbyty całkowicie, o czym
zaraz), niemniej miłośnicy rozmaitych fetyszy znajdą tutaj dla siebie sporo
atrakcji. Obecne co chwila konotacje falliczne, wsadzanie kobiecie budzika między
uda (clock – cock, czaicie?), smarowanie ciał bitą śmietaną – z dzisiejszej
perspektywy owe mecyje jawić się muszą jako względnie nieszkodliwe, niemniej
jak na rok powstania jest to rzecz zdecydowanie swawolna, przepełniona golizną
i seksem.
Przez większość czasu The
Ultimate Degenerate funkcjonuje więc jako dość tradycyjnie pomyślane kino
seksploatacji, z hurtowymi ilościami skaczących przed okiem widza biustów i
takoż sporą dawką ujęć na – Boże uchowaj! – damskie krocza. Pełen potencjał
historii ujawnia się dopiero w finale, który ze sprośnej drogi „świerszczyka”
zbacza na krwawą ścieżkę psychodelicznego tripu BDSM z postaciami hasającymi w maskach
przeciwgazowych. I jest to tak przyjemnie zwichrowany twist, że z miejsca
podnosi ocenę całości co najmniej o jeden punkt.
Warto przy tym odnotować, że Findlay szczuje cycem tak
efektownie tylko dzięki pomocy ze strony swojej małżonki, Roberty (ukryta pod
pseudonimem Anna Riva), odpowiedzialnej tutaj za czarno-białe zdjęcia. Oparte
częstokroć na zmysłowej grze światłem i cieniem kadry Findlayowej są na tyle
stylowe, że choćby dla nich warto po The
Ultimate Degenerate sięgnąć. Nie wystarczy zatem być w tym przypadku jeno
degeneratem, trzeba być do tego degeneratem-estetą!