"Miasteczko Twin Peaks" śmiało można uznać za jedną z tych pozycji, które zrewolucjonizowały telewizję i dokonały przełomu w kręconych na jej użytek serialach. Serial telewizyjny już w założeniu był jednym z owych wynalazków, które miały w początkach istnienia nowego medium w latach 50-tych pomóc mu dać odpór wciąż dzierżącej berło władzy X Muzie. Na ironię zakrawa fakt, że jest to właściwie pomysł zaczerpnięty z samego kina, ale też nie o tym tutaj. Stworzona przez Davida Lyncha iMarka Frosta opowieść o idyllicznej mieścinie na dalekiej północy Stanów Zjednoczonych, którą wstrząsa dokonany w niej brutalny mord zawładnęła wyobraźnią milionów widzów, którzy z zapałem śledzili kolejne odcinki serii. Dziś "Twin Peaks" to pozycja kultowa, a pisząc "kultowa" mam na myśli prawdziwy kult, z którym ciężko dyskutować i z którym współczesne tasiemce w rodzaju "Lost" czy "Prison Break" w żadnym stopniu równać się nie mogą.
À propos "tasiemców". Jedną z przyczyn ogromnej popularności i sukcesu, jakie stały się udziałem serii autorstwa spółki Lynch / Frost, było zręczne wykorzystanie elementów właściwych do tej pory dla nie mających końca oper mydlanych, które skutecznie przyciągały przed ekrany setki odbiorców. Przede wszystkim jednak twórcy cyklu postanowili inteligentnie wykpić owe wzorce (na co przykładem może być śledzona przez niektórych bohaterów sztampowa telenowela "Invitation to love", która co rusz przewija się gdzieś w tle), użyć ich, jednocześnie subtelnie od nich się dystansując. Stąd też, obok wątku kryminalnego i wiążącego się z nim pytania, które posłużyło za tytuł mojej recenzji, równie ważne są perypetie sercowe i zawirowania w życiach prywatnych poszczególnych osób dramatu. Czyni to z "Miasteczka..." unikalne połączenie dreszczowca z mocno rozbudowanym wątkiem paranormalnym i sielskiego obrazu życia na amerykańskiej prowincji na wzór "Przystanku Alaska" (z którym dzieło Lyncha notabene miało wiele wspólnych miejsc zdjęciowych).
No dobrze, tyle że na razie to wszystko brzmi jak sucha, pozbawiona większego zaangażowania analiza. Za co jednak "Twin Peaks" można tak naprawdę pokochać? W pierwszej kolejności - na pewno za potężną galerię zróżnicowanych, rozbudowanych pod względem charakterologicznym postaci. Któż z oglądających nie zapałał ogromną sympatią dla zarażającego otoczenie optymizmem i stosującego nietypowe metody śledztwa agenta FBI Dale'a Coopera? Występujący w tej roli Kyle MacLachlan stworzył pełnokrwistą postać, która ujmuje swym ekscentryzmem i pozytywną energią. Jak najbardziej przyjemne odczucia budzi także lokalny szeryf Harry Truman (Michael Ontkean) czy jego podwładni. Wiele postaci w trakcie trwania serialu podlega także znaczącym przemianom, dzięki czemu niektórzy spośród nacechowanych "ujemnie" bohaterów z czasem zaczyna odkrywać przed widzem swe dodatnie strony. Świetnym przykładem może tu być słodka trzpiotka Audrey Horne grana przez Sherilyn Fenn, która wraz z kolejnymi godzinami spędzonymi w Twin Peaks daje się poznać jako istota rozsądna i delikatna zarazem.
Aktorstwo w Lynchowskiej "soap operze" jest z reguły celowo przerysowane, czasem wręcz nienaturalne (przykładem Dana Ashbrook w roli Bobby'ego Briggsa czy Wendy Robie jako Nadine), jednak jest to po prostu część przyjętej konwencji i dla żadnego choć trochę zaznajomionego z dorobkiem pana od "Dzikości serca" widza nie powinno być to zaskoczeniem. Jednocześnie znajdują się tu kreacje, które trudno określić inaczej niż jako skończone perełki. Znów, jak to u Lyncha, występują one najczęściej pośród czarnych charakterów. I tak, mamy tu na przykład kapitalnego Michaela Parksa w roli wyrachowanego psychopaty Jeana Renaulta. Każdy też z pewnością pamięta budzącego ciarki Boba, w którego wcielił się demoniczny Frank Silva. Oprócz tego dużo frajdy sprawiają pomniejsze epizody, jak choćby te, które przypadły w udziale Billy'emu Zane'owi czy Davidowi Duchovny'emu. Ten drugi w szczególności dostarcza sporej przyjemności odgrywaną przez siebie rolą. No i jest jeszcze sam pomysłodawca, który wkracza w kilku epizodach jako niedosłyszący przełożony agenta Coopera...
Chciałoby się powiedzieć, że "Miasteczko Twin Peaks" to pozycja perfekcyjna w każdym calu. Cóż, nie jest tak w zupełności, choć zarazem chyba żaden serial nie jest i nigdy nie był tak blisko tego stwierdzenia. Od "absolutu" dzieło tandemu Lynch / Frost dzieli kilka mało istotnych, często zbytecznych, wątków, które po drodze zostają wplecione do akcji. W żaden sposób nie wpływają one jednak na odbiór całości, przez wielu mogą zresztą zostać uznane za przyjemne urozmaicenie. Ja sam przyznam, że na mnie owa seria najmocniej oddziaływała wówczas, gdy klimat gęstniał, zapanowywał mroczny niepokój i nastrój tajemniczości. Nie muszę chyba dodawać, że z tego tytułu najwyżej cenię sobie te spośród epizodów, za którymi personalnie stał twórca "Zagubionej autostrady". Sekwencje ukazujące marzenia senne Dale'a czy też te rozgrywające się już bezpośrednio w "Czarnej Chacie" to samoistne arcydzieła surrealizmu i filmowej grozy najwyższego szczebla.
Kończąc: wskazany w tytule niniejszej recenzji trop bynajmniej najważniejszy w tym wszystkim nie jest, co jak sądzę, gdzieś po drodze zdołałem wyłuszczyć. Nie najważniejszy, bo w (pozornie) cichym i sielankowym Twin Peaks każdy znajdzie coś dla siebie. Dla jednych będzie to szokująca zagadka, dla innych uczuciowe rozterki mieszkańców, a dla niektórych... placek z wiśniami i "damn good coffee".
Jeszcze nie, ale może to byłby niezły pomysł dołączyć lekturę do oczekiwania na c.d. Nazwisko Frosta zachęca, można więc mieć nadzieję, że nie jest to tylko próba zbicia kasy przy okazji premiery nowej serii.
Ja kupiłem, ale trochę mnie odstrasza forma(zbiór fikcyjnych dokumentów) i to, że obejmuje całą historię miasteczka, co jakoś niezbyt mnie interesuję i nie mogę się za to zabrać. Przed trzecią serią na pewno przeczytam.
Czytałeś może "Sekrety Twin Peaks" Frosta?
OdpowiedzUsuńJeszcze nie, ale może to byłby niezły pomysł dołączyć lekturę do oczekiwania na c.d. Nazwisko Frosta zachęca, można więc mieć nadzieję, że nie jest to tylko próba zbicia kasy przy okazji premiery nowej serii.
OdpowiedzUsuńJa kupiłem, ale trochę mnie odstrasza forma(zbiór fikcyjnych dokumentów) i to, że obejmuje całą historię miasteczka, co jakoś niezbyt mnie interesuję i nie mogę się za to zabrać. Przed trzecią serią na pewno przeczytam.
OdpowiedzUsuńBrzmi więc jednak jak odcinanie kuponów. Szkoda, sądziłem, że to bardziej kulisy produkcji. Pewnie jednak i tak się skuszę, a co tam.
OdpowiedzUsuń