Czwórka rabusiów dokonuje napadu na konwój z pieniędzmi. W trakcie urządzonej przez policję obławy, ginie jeden z nich. Pozostała trójka zbiega, biorąc w charakterze zakładniczki młodą kobietę. Porzuciwszy auto porywają w następnej kolejności mężczyznę, który właśnie wiezie swoje dziecko do szpitala. Z depczącymi im po piętach stróżami prawa, przestępcy wydostają się poza granice miasta i wraz z trojgiem sterroryzowanych, niewinnych ludzi przemierzają autostrady i poboczne drogi...
Niewiele brakowało, a "Cani arrabbiati" nigdy nie ujrzałoby światła dziennego. Po klęskach finansowych "A Bay of Blood" i "Lisa and the Devil", Mario Bava miał problemy ze znalezieniem sponsora dla swego następnego projektu. Jego kolejne dzieło nie miało odniesienia do żadnej innej pozycji w karierze reżysera, będąc realistycznym przykładem kina spod znaku poliziotteschi. Po trzech tygodniach filmowania, okazało się, że producent Roberto Loyola jest niewypłacalny, co zaowocowało strajkiem ekipy. Nakręcony materiał wylądował na półce i pomimo prób jego odzyskania, twórca "Mask of Satan" nigdy nie ukończył swego dzieła.
Musiało upłynąć dwadzieścia lat, aby - w zmontowanej od podstaw wersji (pod tytułem "Semaforo rosso") - obraz został po raz pierwszy przedstawiony szerokiej publiczności, co miało miejsce podczas festiwalu MIFED w Milano. Do wypuszczenia "leżakującego" od dwóch dekad obrazu w znacznej mierze przyczyniła się jedna z gwiazd filmu, Lea Landers. Od tamtej pory, dzieło Bavy wydawane było na nośnikach cyfrowych (DVD, Blu Ray) pod wieloma tytułami i w kilku odmiennych wersjach, różniących się od siebie chronologią scen, dodanymi nowymi ujęciami czy nawet zakończeniem. Za jeden z wariantów (zatytułowany "Kidnapped") odpowiadał Lamberto Bava, który terminował przy pracy ojca w charakterze asystenta reżysera.
Sporo tego. Prawda? Co gorsza, tego typu informacje z reguły nie budzą zbyt wielkich oczekiwań względem samego filmu: nieukończony, przestarzały, poszatkowany. Otóż nic bardziej mylnego! "Cani arrabbiati" jest bowiem przedsięwzięciem wyjątkowym na tle dorobku włoskiego mistrza. Surowy, gwałtowny obraz, który trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Bava, który przyzwyczaił widzów do wysmakowanej formy, przebogatych kolorystycznie kadrów i gotyckiej aury, jest tym razem tak bliski autentyzmu, jak to możliwe. Trójka zbirów to postacie z krwi i kości, budzące trwogę i niechęć, gotowe na wszystko kreatury. Nie strzygi, wampiry, wiedźmy, tylko oprychy, które przerażają tym bardziej, że doskonale wiemy, iż przy odrobinie pecha, sami moglibyśmy zostać ich zakładnikami. Jest krew, pot, są łzy. Są wulgarne linie dialogowe, które bynajmniej nie pachną scenograficzną sztampą (jeden z bohaterów nosi przezwisko "trzydzieści-dwa". Zgadnijcie dlaczego. Podpowiedź: nie chodzi o numer buta, ani iloraz inteligencji...) i bardzo dobre aktorstwo. Jest wreszcie zaskakujący finał, który każe widzowi zweryfikować wszystko, co widział przez ostatnie półtorej godziny.
Sprawić, aby obraz rozgrywający się praktycznie w całości we wnętrzu jadącego auta, nie nużył choćby przez chwilę, a wbijał w fotel, to nie lada wyczyn. Za pomocą "Rabid Dogs", Bava udowodnił, że doskonale czuje się także w bardziej przyziemnej, trudniejszej formule. To prawdziwy majstersztyk chwytającego za gardło kina akcji. Szkoda, że jego ukończenie nastąpiło w piętnaście lat po śmierci autora, najważniejsze jednak, że możemy się dziś przekonać, co by było, gdyby "ojciec giallo" poszedł zupełnie inną drogą twórczą. Pod tym względem jest to okaz nieoceniony. Ocena: ****½
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz