10/27/2016

L'étrange couleur des larmes de ton corps (2013)

dir. Hélène Cattet & Bruno Forzani




"L'étrange couleur des larmes de ton corps" to zaledwie drugi pełnometrażowy obraz w karierze duetu Cattet-Forzani, jednak już na tak skromnej bazie można zbudować twierdzenie, iż mamy do czynienia z nie lada talentem (i to nie jednym nawet). Podobnie jak miało to miejsce w przypadku debiutanckiego "Amer", omawiany tytuł ostentacyjnie czerpie ze spuścizny nurtu giallo: oparte na kontrastowych barwach kadry automatycznie przywodzą na myśl dzieła Dario Argento i Mario Bavy, a ocierające się o fetyszyzm zaabsorbowanie twórców ostrymi narzędziami zakrawa na obsesję. 




Fabuła (identycznie zresztą, jak we wspomnianym już "Amer") jest tu szczątkowa: na pierwszym planie mamy tutaj mężczyznę w średnim wieku, który po powrocie z podróży odkrywa, że jego żona zniknęła z mieszkania. Tropy pomocne w rozwiązaniu zagadki okazują się być rozsiane w zamieszkanej przez bohatera kamienicy...




Nie sama historia wydaje się być jednak istotna w filmie pary Belgów. Sceny realistyczne, w trakcie których śledzimy prywatne dochodzenie, poprzetykane zostały narkotyczno-surrealistycznymi sekwencjami wizji. Przepełnione symbolami, rządzące się logiką sennego koszmaru, stanowią atrakcję samą w sobie, gdyż za ich sprawą możliwy jest intuicyjny, "podświadomy" odbiór ze strony widza. Wygląda to trochę tak, jakby David Lynch dostał do zrealizowania jeden z projektów wczesnego De Palmy: takie "W przebraniu mordercy" unurzane w upiornym sosie a la "Zagubiona autostrada". 


Odniesień do dzieł starszych kolegów po fachu jest tu zresztą znacznie więcej: wśród inspiracji wymienić można zarówno włoską kinematografię lat 70., jak i "Lokatora" Polańskiego. Duszna, klaustrofobiczna atmosfera czyni z miejsca akcji coś na kształt gotyckiego labiryntu, pełnego niesamowitości i makabrycznych doznań. Kluczem do sukcesu wydają się być przede wszystkim odważne rozwiązania formalne: szaleńcze zbitki montażowe, dezynwoltura w podejściu do łączenia obrazu z muzyką, eksperymenty w obrębie narracji i języka filmowego. 


Ogląda się to wprawdzie z zapartym tchem, posiada jednak "L'étrange couleur des larmes de ton corps" pewną istotną skazę. Otóż cała ta rozpasana wizualnie zabawa wydaje się być cokolwiek wtórna względem poprzedniego dzieła tandemu. Gdy przywołać w pamięci olśniewający "Amer", okazuje się że najnowsze dokonanie Cattet i Forzaniego sporządzone zostało według dokładnie tych samych wzorców. Zniknął zarazem gdzieś element zaskoczenia, a przeznaczona dla wzroku i słuchu orgia nie niesie już ze sobą tego, jakże cennego, powiewu świeżości. Przyznam, że poczułem się nieco rozczarowany, odkrywszy, że autorzy sięgnęli po sprawdzoną już raz formułę, nie dodając do mikstury w zasadzie nic nowego. 


Nie należy się jednak nadmiernie czepiać: pomimo, że "L'étrange..." nie zelektryzował mnie w takim stopniu, jak uczynił to starszy odeń o cztery lata "Gorzki", to z seansem wciąż wiąże się spora satysfakcja. Podparta trudną do przecenienia dawką erotyzmu parada ran kłutych i szarpanych nadal raduje zmysły, a poziom warsztatu w dalszym ciągu może zawstydzać twórców o znacznie bogatszym dorobku. Chwytajmy się zatem brzytew, czeka nas uczta złożona z ciała i krwi.

Ocena: *****


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz