3/16/2021

Fort Apache, the Bronx (1981)

dir. Daniel Petrie


Położony we współczesnej metropolii posterunek policji jako samotny fort pod oblężeniem wrogich sił. Miejsce akcji: Nowy Jork, słynący z bezprawia południowy Bronx. Miejsce, w którym rządzą gwałt i przemoc, a mundurowi są bezsilni wobec większości: przestępców, drobnych złodziejaszków, alfonsów, dilerów narkotykowych. Słowem: współczesny western, dla niepoznaki osadzony jednak nie na Dzikim Zachodzie, a w slumsach, pośród gruzowisk i kamienic czynszowych.

Film Daniela Petrie w prostej linii nawiązuje do szlachetnej tradycji sewentisowego kina policyjnego, na pierwszym planie stawiając prawego (choć niepozbawionego wad) bohatera, otoczonego przez morze zgnilizny. Murphy (Paul Newman) i jego partner Corelli (Ken Wahl) są w porządku, to uczciwi gliniarze, którzy niejedno już widzieli, wciąż jednak nie stracili swego powołania. Względna równowaga w okolicy zostanie jednak zakłócona wraz z pojawieniem się nowego kapitana, który wypowie otwartą wojnę przestępczości…


Fabuła Fort Apache, The Bronx ma charakter epizodyczny, przeskakuje z wątku na wątek, niemniej serce filmu stanowi miejsce akcji: legendarny w swej niesławie Bronx, dzielnica biedy i zepsucia. Jest on nie tylko tłem, ale i jednym z bohaterów, równie istotnym dla historii, co poczciwy irlandzki glina-pijaczyna. W pakiecie dostaniemy – jak przystało na rasowy western – strzelaniny i mordobicia, znajdzie się miejsce na wątek romansowy i typowe buddy-movie. Kluczowy jest także motyw korupcji, wyznaczający moralny biegun postaci. Wszystko to w ramach jednego seansu, jednak bez uczucia przesytu. Nie ma tu też zbędnego efekciarstwa, choć granica jest cienka (scena odbierania porodu przez policjanta niebezpiecznie ociera się o tani melodramat), sporo za to brudu, równoważonego okazjonalnym humorem.


Pod względem aktorskim nietrudno się domyślić, że największe pole do popisu dostaje gwiazda przedsięwzięcia, 57-letni wówczas Newman: solidna rola, w której udało się zawrzeć kilka niuansów. Dalszy plan jest przede wszystkim „barwny”: młoda Rachel Ticotin w jednym z pierwszych ekranowych występów, niezawodny Danny Aiello jako policyjna szuja i Pam Grier w małej, acz niezwykle istotnej dla rozwoju wypadków roli prostytutki (w otwierającej film scenie jej bohaterka zabija z rewolweru parę policjantów, które to wydarzenie będzie brzemienne w skutki). No i cała masa pomniejszych występów, zaludniających ulice statystów, tworzących koloryt tego pulsującego życiem skrawka Nowego Jorku. Sportretowanego tutaj na tyle wyraziście, iż po premierze obraz został oprotestowany przez społeczności czarnoskórą i latynoską, obrażone o fakt, iż w ekranowym świecie byli jeno ulicznymi szumowinami.


Skłamałbym zapewne pisząc, że Fort Apache, The Bronx to żelazna klasyka gatunku, którą porównywać można choćby z Serpico (1973) Lumeta – tak nie jest. Ale to z pewnością dobrze nakręcony akcyjniak, który doskonale uchwycił ducha swoich czasów i stanowi dzisiaj ich wierne odbicie. Epoki podupadłych ruder o ziejących pustką oknach, rekordowego odsetku morderstw na skalę krajową i rynsztokowej egzystencji, które w parę lat później wyparli z okolic deweloperzy, dostrzegłszy szansę na przemienienie jej w przestrzeń przyjazną amerykańskiej klasie średniej. Dzieło Petrie’go stanowi urokliwą widokówkę z charakternej okolicy: jakże wdzięcznej dla filmowców, czego dowodów kinematografia amerykańska lat 70. i 80. dostarczyła nam w odpowiednich ilościach. Osobiście: nigdy za wiele.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz