12/03/2020

The Burnt Orange Heresy (2019)

dir. Giuseppe Capotondi


James (Claes Bang) jest cenionym krytykiem sztuki. Jest dobry w swoim fachu, ale też wyraźnie wypalony. Kiedyś sam pragnął malować, ale poszedł za „głosem rozsądku”. Pewnego dnia otrzymuje zaproszenie do posiadłości bogatego kolekcjonera Josepha Cassidy’ego (Mick Jagger). James w podróż zabiera swoją nową partnerkę, Berenice (Elizabeth Debicki), dziewczynę o zgoła niejasnej przeszłości. Po przybyciu do willi okazuje się, że cyniczny krytyk właśnie otrzymał swoją „życiową szansę”: ma przeprowadzić wywiad z Jerome Debneyem (Donald Sutherland), legendarnym malarzem, którego cały dorobek został przed laty zniszczony w pożarze. Jednocześnie Cassidy nie ukrywa, że chce od Jamesa czegoś więcej – zdobycia jedynego istniejącego dzieła wielkiego mistrza…


Drugi film w karierze Giuseppe Capotondiego to ekranizacja powieści Charlesa Willeforda: stylowa i chłodna zarazem. Znajdujemy się w hermetycznym światku „znawców”, pełnym frazesów, czołobitności, ale i wyrachowania. Tutaj życie człowieka warte jest tyle, ile wyniesie najwyższa oferta na aukcji. Wrażenie „elitarności” podkreśla miejsce akcji: położona w idyllicznej włoskiej okolicy rozległa posiadłość. Odchodząc od zgoła pulpowego rodowodu, Capotondi stara się snuć opowieść o relacji dzieło – odbiorca, o łatwości manipulacji pojęciem „sztuka”. I wychodzi mu to wcale zgrabnie: na pierwszym planie mamy bowiem dość typowy thriller psychologiczny, ale gdy zdrapać wierzchnią warstwę, rzecz otwiera się na interpretacje.

Wbrew temu jednak, co można by sądzić, „Burnt Orange Heresy” nie jest jakąś pretensjonalną pogadanką akademicką, hermetycznym tworem dla wybranych. Akcja rozwija się tu niespiesznie, ale pozwala to zyskać niezbędny wgląd w postać głównego bohatera, która z biegiem czasu staje się coraz bardziej niejednoznaczna. W tle wciąż czai się napięcie, w oczekiwaniu na niespodziewany zwrot akcji, z wiszącą w powietrzu mglistą zapowiedzią tragedii. I – zgodnie z obietnicą – ów zwrot akcji w końcu następuje. Nie jeden zresztą, ba! – nawet nie dwa! De facto druga połowa filmu oferuje cały szereg plot twistów i – co niezwykle istotne – nie są one naciągane i efekciarskie. Pomimo bowiem, że mamy do czynienia z historią kradzieży malarskiego dzieła sztuki, to nie jest żaden hollywoodzki w duchu heist movie, prędzej ascetyczna przypowieść o erozji duszy, z jakże uwielbianym przeze mnie motywem „zbrodni bez kary”.

Poprzez swój kameralny charakter, rzecz opiera się też w głównej mierze na aktorstwie. I to dobrym aktorstwie. Znany z „The Square” Rubena Östlunda Bang tworzy złożoną postać próżnego, pozbawionego zasad etycznych eksperta, który sprzedaje duszę diabłu. Tym Diabłem jest nie kto inny jak Jagger. Frontman Stonesów rolę ma niewielką, ale kluczową i jest wyborny w byciu… sobą, czyli podstarzałym playboyem/milionerem z przyklejonym do twarzy szerokim uśmiechem, za którym skrywa się makiaweliczna natura. Wschodząca australijska gwiazdka Elizabeth Debicki zrazu może sprawiać wrażenie ledwie ozdoby, szybko jednak staje się jasne, ze jej rola – podobnie jak pozostałych postaci dramatu – jest nieodzownym elementem układanki. No i dostojny Sutherland w pakiecie, jako obdarzony życiową mądrością, wyalienowany na starość Artysta o mitycznym statusie. Cała czwórka wywołuje się ze swoich zadań z pełnią wyczucia tematu i konwencji, z dala od niepotrzebnej szarży, z tzw. klasą.

Klasą, bo i cały film można by uznać za przykład takiej szykownej roboty, która wciąga, a jednocześnie unika przesadnego podgrzewania emocji, przynajmniej dopóty, dopóki nie jest to niezbędne. Wątpliwe, by obraz Capotondiego zyskał szeroką aprobatę krytyków (sic!) i widowni, bo mimo wszystko jest to przykład kina nieco staromodnego, nietrafiającego w dzisiejsze, wygłodniałe natłoku atrakcji gusta. Całkiem prawdopodobne, że szybko popadnie w zapomnienie, co jednak nijak nie umniejsza jego dyskretnego uroku: jest niczym wyprawa do galerii sztuki na wystawny wernisaż na którym każda z szemranych osobistości ma coś za uszami. Dominują udawane gesty i sztuczne uśmiechy, ale z piwnicy już dolatuje zapach trupa.