Midnight Confessions Double Feature: MALABIMBA / LA BIMBA DI SATANA



Malabimba (1979)

reż. Andrea Bianchi



Lata 70. XX wieku to, za sprawą sukcesów takich tytułów, jak "Dziecko Rosemary", "Egzorcysta" czy "Omen", okres istnego wysypu filmów o tematyce okultystycznej. Czarna magia i demony na dobre rozgościły się nie tylko w kinie amerykańskim, ale także na Starym Kontynencie. W naśladownictwach i najzwyklejszych "zżynach" przodowali, rzecz jasna, Włosi. Takie "Chi sei?" (aka "Beyond the Door", 1974) na ten przykład, było na tyle oczywistą kopią głośnego obrazu Williama Friedkina, że Warner Bros. zdecydowało się złożyć w tej sprawie pozew sądowy. Inne tytuły, pokroju "Tutti i colori del buio" (1972), "Nuda per Satana" (1974) czy "Schock" (1977), w mniejszym lub większym stopniu nawiązywały do motywów podpatrzonych na hollywoodzkim podwórku. W modę wpisał się również Andrea Bianchi, twórca otoczonych kultem "Nude per l'assassino" (1975) i "Le notti del terrore" (1981), kręcąc pod koniec wzmiankowanej dekady horror "Malabimba".


Wszystko zaczyna się od seansu spirytystycznego, jaki urządzają w swej posiadłości członkowie czcigodnego rodu Caroli. Omyłkowo przyzwany zostaje duch Lucrezii, zakały rodziny, która umarła otoczona hańbą. Przodkini wstępuje w ciało szesnastoletniej, niewinnej Bimby (Katell Laennec). Dziewczyna, oczko w głowie swego ojca, na przestrzeni następnych dni zmienia się nie do poznania, siejąc zgorszenie, uwodząc poszczególnych domowników i - w ostatecznym rozrachunku - dążąc do zguby szlachetnej familii...


Należy przestrzec już na wstępie, że dzieło Bianchiego to w pierwszej kolejności erotyk, nie horror. Nie znajdziemy tutaj bowiem zbyt wielu scen grozy, napięcie również jest znikome. Nie ma też miejsca na wątki satanistyczne sensu stricte, nie będzie żadnych egzorcyzmów (wbrew tytułowi recenzji - musicie wybaczyć tę "zmyłę"), zamiast tego mamy nawiedzoną nastolatkę, która ze słodkiego dziewczęcia przemienia się w spragnioną rozkoszy, wyuzdaną nimfomankę. Akcję do przodu popychają (sic!) rozliczne sceny erotyczne i pokaźna dawka golizny. W wersji oryginalnej, obraz zawierał nawet sceny XXX, później często zeń wycinane, na potrzeby poszczególnych rynków. Warto w każdym razie odnotować, że pełna, nieocenzurowana edycja wyposażona jest w, pokazane bez osłonek, penetracje (dwie) oraz (jedno) fellatio. Zważywszy na sposób zmontowania scenek hardcore, należy przypuszczać, że genitaliów oraz ust użyczyli dublerzy, a nakręcone z nimi wstawki następnie wklejono do filmu.


"Malabimba" to w ogóle zgoła kuriozalny, choć przecież nieodosobniony w radosnej sferze eurotrashu, przypadek. Horror o opętaniu, w którym diabeł śpi, a wszystko kręci się wokół seksu. Przynajmniej kilka scen wywoła uśmiech na twarzy miłośnika eksploatacyjnej rozrywki, bo Bianchi ma wyjątkowe "ucho" do idiotycznych dialogów. Zaznajomiony z włoszczyzną widz z miejsca rozpozna znajome twarze, w tym Mariangelę Giordano (m.in. "Giallo a Venezia", "Patrick vive ancora") i Patrizię Webley ("Salon Kitty", "Play Motel"). Jest rozpustnie, leniwie, nie do końca profesjonalnie, ale nigdy... nudno. Co trzeba oddać bowiem omawianej pozycji, to że te półtorej godziny z hakiem upływa w naprawdę przyjemnej, "rodzinnej" atmosferze. A dla tych, którym mało, zawsze zostają jeszcze doznania związane z nieoficjalnym remakiem z 1982 roku "La bimba di Satana".

(recenzja uprzednio opublikowana na łamach portalu Kinomisja)

La bimba di Satana (1982)

dir. Mario Bianchi


Film Mario Bianchiego (zbieżność nazwisk przypadkowa) stanowi luźną przeróbkę "Malicious Whore". Sceneria i okoliczności są w zasadzie te same: znów mamy podmiejską rezydencję i zamieszkującą w niej, zamożną familię. Oto umiera żona głowy rodu. Kobieta nie zamierza jednak tak po prostu pożegnać się z tym łez padołem i jako duch próbuje opętać swoja córkę, by dokonać zemsty na krewnych...


Sensu w "Satan's Baby Doll" (anglojęzyczny tytuł), w co ciężko uwierzyć, jest jeszcze mniej niż w "Malabimbie". O ile jednak pierwsza wersja historii to świetna zabawa dla miłośników śródziemnomorskiego śmiecia, o tyle powtórka z rozrywki wypada raczej mdło. Akcja się wlecze, utopiona w przyciężkich scenach dialogowych. Tytułowa nimfetka również jest tylko marną kopią swej poprzedniczki: Katell Laenec emanowała mieszanką niewinności i prowokującej lubieżności, podczas gdy jej blondwłosa następczyni, Jacqueline Dupré przez większość czasu snuje się po ekranie z niejasnym wyrazem twarzy. W roli zakonnicy powraca Mariangela Giordano, która po latach przyznała, że szczerze żałuje swego występu w tym koszmarku. Nawet sceny XXX wypadają nieprzekonująco i... nachalnie. Powtórzona sekwencja "morderczego fellatio" jest przeciągnięta ponad miarę i kompletnie niepotrzebna w kontekście wydarzeń. Wrażenie "zbyteczności" potęguje fakt, iż we współczesnych kopiach, momenty o charakterze pornograficznym znacząco różnią się jakością obrazu od reszty materiału, co jest bezpośrednim wynikiem niegdysiejszych ingerencji cenzorskich.


Jak z innej, ciekawszej spaghetti-bajki, w kontekście powyższych faktów, prezentuje się ścieżka dźwiękowa autorstwa Nico Catanese. Może daleka od wirtuozerii takich Goblinów, Nico Fidenco czy Stelvio Ciprianiego, niemniej urokliwa, idealnie pasująca do specyfiki wyrobów horroro-podobnych w odcieniu suszonego pomidora. "La bimba..." z pewnością zaintryguje oddanych entuzjastów ery samowolki włoskiej produkcji filmowej, posiada swe "brudne" wdzięki, ale w gruncie rzeczy nie ma tutaj nic, czego w lepszym wydaniu nie uświadczylibyśmy już w jego starszym o trzy lata protoplaście. Sam Mario Bianchi (notabene, syn Roberto Bianchi Montero, twórcy m.in. erotycznego giallo "The Slasher ...is the Sex Maniac!") kontynuował później karierę jako specjalista od obskurnych pornosów, po czym słuch o nim zaginął. Tym samym, omawiana pozycja pozostaje prawdopodobnie jego "najdonioślejszym" dokonaniem. Twór ze wszech miar kuriozalny, remake chybiony i przez to chyba tak pociągający. Cóż bowiem może być bardziej podniecającego dla konesera najniższych pułapów danego nurtu w kinie, niż obcowanie z niechcianym pomiotem, którego istnienie trudno w logiczny sposób uzasadnić...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz