7/23/2020

Il cittadino si ribella (1974)

dir. Enzo G. Castellari


Carlo Antonelli (Franco Nero) to nie wyróżniający się z tłumu obywatel, uczciwy, stateczny facet. Pewnego dnia ów szaraczek jest świadkiem napadu na bank. Rabusie porywają go i przy okazji spuszczają mu lanie. Szczęśliwie, Carlo uchodzi życiem i zgłasza sprawę na policję, jednak wymiar sprawiedliwości nie wydaje się być zainteresowany ściganiem przestępców. W tej sytuacji mężczyzna postanawia na własną rękę wytropić i ukarać sprawców…



Jeśli uznać, że „High Crime” stanowiło dla Castellariego wstęp do poliziottesco, to „Street Law” jest już dobrze naoliwioną, mknącą przed siebie machiną miejskiej przemocy. Film wszedł na ekrany w tym samym roku co głośne „Życzenie śmierci” i w ojczyźnie okazał się równie wielkim hitem, co obraz Michaela Winnera za oceanem (wszelkie oskarżenia o „inspiracje” świadome lub nie można w tym przypadku oddalić, jako że akcyjniak z Charlesem Bronsonem miał premierę zaledwie dwa miesiące przed „Street Law” i na tym etapie nie był nawet wyświetlany we Włoszech), zapoczątkowując modę na historie o wszelkiej maści mścicielach biorących sprawy we własne ręce.



Castellari zaczyna z grubej rury, jednocześnie narzucając z góry ton całej opowieści. Napisom początkowym towarzyszy efektowny kolaż przestępczej aktywności na ulicach Genui. Zaraz potem jesteśmy świadkami napadu na bank i pościgu policyjnego. W tle zaś pulsuje zapatrzony w jankeskie wzorce motyw muzyczny od Guido i Maurizio De Angelisów. Poziom adrenaliny: 150%! Po 12 minutach jazdy bez trzymanki akcja nieco zwalnia, po to jednak abyśmy mogli lepiej przyjrzeć się tłu społecznemu ówczesnych Włoch (korupcja, wszechobecna przemoc i przestępczość) oraz zawiązać nić porozumienia z bohaterem. Wprawdzie facet może nazbyt mocno bierze sobie do serca całą sprawę porwania, im jednak dłużej obserwujemy świat przedstawiony, tym bardziej jasne staje się, że ktoś musi wreszcie zrobić porządek w tym burdelu. Carlo wprawdzie nie sięgnie z marszu po karabin, by wytłuc cały półświatek, przez większość czasu towarzyszyć mu będziemy w czymś co można by określić jako rodzaj prywatnego „śledztwa”. Śledztwa w którym znajdzie zresztą nieoczekiwane wsparcie ze strony drobnego złodziejaszka (Giancarlo Prete), dzięki czemu w pewnym momencie warstwa emocjonalna filmu zostaje podbudowana wątkiem rodem z kina kumpelskiego.



Moment porachunków jest więc konsekwentnie odwlekany w czasie, po to by w finale całe skumulowane napięcie mogło wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Castellari ostateczną rozgrywkę nasyca dramatyzmem, tworząc z niej realizacyjny majstersztyk. Nie oznacza to jednak, że wszelkie atrakcje zachowane zostały na ten jeden moment – „Street Law” cały czas trzyma wyśmienite tempo, dozując na przemian sensację i bardziej kameralny wymiar opowieści. Koktajl wychodzi z tego doprawdy wyborny, wciągający bez reszty i emocjonujący jak przystało na rasowy vigilante movie. Aktorsko rzecz również trzyma poziom. Nero wypada przekonująco jako zdeterminowany przeciętniak, który postanowił powiedzieć „dość”: nie ma w nim cech superbohatera, często okazuje strach i bezradność, choć jednocześnie widać jego desperację. Na drugim planie mamy rasowych łotrów o wrednych facjatach Romano Puppo, Nazzareno Zamperli i Massimo Vanniego. W tym otoczeniu najpiękniejsza spośród dziewczyn Bonda, Barbara Bach robi ledwie za ozdobę, ale cóż to za cudowna ozdoba!


„Street Law” posiada więc całe mnóstwo atutów i naprawdę niewiele mankamentów. Do tych ostatnich zaliczyć należałoby przede wszystkim drobne naiwności fabularne, na które łatwo jednak przymknąć oko w ferworze akcji. Po seansie zostaje z nami masa satysfakcji i dwa muzyczne lejtmotywy przewijające się przez cały film. „Goodbye My Friend” to elektryzujący rock z progresywnym zacięciem, „Driving All Around” idzie z kolei bardziej w stronę luzackiego funku. Oba jak raz wpadną w ucho to już nie chcą stamtąd wyjść. Słowem: poliziottesco bliskie ideału!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz