7/10/2020

La Morte Vivante (1982)

dir. Jean Rollin


W wyniku wycieku radioaktywnych substancji zmarła przed paroma laty Catherine Valmont (Françoise Blanchard) wraca do życia jako spragnione ludzkiej krwi zombie. Dziewczyna kieruje swe pierwsze kroki do opuszczonej rodzinnej posiadłości. Tam znajduje ją przyjaciółka z dzieciństwa Hélène (Marina Pierro), która widząc udrękę dawnej towarzyszki, zaczyna pomagać jej w zdobywaniu „pożywienia”. W tym samym czasie na trop zmartwychwstałej dziedziczki wpada przebywająca w okolicy Barbara (Carina Barone) i rozpoczyna prywatne śledztwo…



“The Living Dead Girl” a.k.a “La Morte Vivante” to bodajże jedna z najbardziej rozpoznawalnych pozycji w filmografii Jeana Rollina, choć jednocześnie niekoniecznie dla niej reprezentatywna. Wprawdzie tak jak w przypadku większości swoich dokonań, tak i tutaj twórca "Fascination" stawia na oniryczną atmosferę, jednak tym razem opowieść doprawił większą niż zwyczajowo dawką dosadnego gore. Sama fabuła jest czysto pretekstowa, miejscami wręcz – ujmując kolokwialnie – durna, bo roi się w niej od dziwacznych zbiegów okoliczności i ekscentrycznych pomysłów fabularnych (bohaterkę do życia budzą dwaj nicponie, którzy uznali że najlepszym miejscem na składowanie toksycznych odpadów będzie cmentarna krypta), jednak Rollin zwyczajowo ujmuje narracyjną niefrasobliwość w ramy umownej historii z pogranicza snu, co pozwala łatwo zaakceptować pomniejsze i większe nonsensy. 



Na poziomie „gatunkowym” mamy zresztą po raz kolejny do czynienia z wampiryzmem w ujęciu romantycznym i wysoce wystylizowanym. Niech nie zwiedzie was ta „martwa dziewczyna” z tytułu, bowiem odrodzona Catherine tylko z początku jawić się może jako bezmyślne zombie (zresztą jej „modus operandi” bliższe jest szlachetnym krwiopijcom, niż ordynarnym żywym trupom), szybko jednak przeistacza się w spragnioną miłości i zrozumienia istotę, którą wyniszcza jej „pośmiertny nałóg”. W trakcie trwania akcji sytuacja obraca się o 180 stopni, bo to pałająca platoniczną (czy aby tylko?) miłością do Catherine Hélène przemienia się w krwawego sutenera, który zrobi wszystko, aby zaspokoić głód swej oblubienicy. Wieńczy to wszystko fatalistyczny koniec, który nadaje całości gorzki, nihilistyczny posmak. 


Swoim zwyczajem Rollin oprawia tę turpistyczną baśń dla dorosłych w wysmakowane kadry, w których na równi celebruje tak klasyczne wnętrza i lokacje, jak klasyczne piękno swoich bohaterek. Tworzy to wyrazisty dysonans w połączeniu ze zgoła upiornymi sekwencjami przemocy, dając obraz na równi odrażający, jak i przepełniony tkliwością. Pomimo więc, że nie zaliczyłbym “The Living Dead Girl” do grona najciekawszych czy najbardziej stylowych dokonań francuskiego twórcy, to wciąż jest to dzieło o dużej sile oddziaływania. Powolne, celebrujące detale, miejscami wręcz majestatyczne. Do smakowania w samotności, późną nocą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz