4/29/2018

Bad Boy Bubby (1993)

dir. Rolf de Heer



Bubby (Nicholas Hope) mieszka z matką w sutenerze. Ma 35 lat i nigdy nie widział świata zewnętrznego. Ten jawi mu się jako nieprzyjazny ze względu na rzekome skażenie: jeśli tylko wystawiłby stopę poza próg mieszkania, zostałby narażony na działanie zabójczych gazów. Tak przynajmniej twierdzi jego mama. I oto, pewnego dnia, w ich życiu zjawia się trzecia osoba. To nigdy nie widziany przez chłopaka ojciec, teraz duchowny, który pragnie odzyskać względy dawnej ukochanej. Jego przybycie wywróci do góry nogami chorą egzystencję matki i syna i docelowo sprawi, że ten ostatni będzie musiał w końcu skonfrontować się z rzeczywistością...


Reżyser Rolf de Heer określał swój film jako jeden wielki eksperyment. Za zdjęcia odpowiedzialnych było 31 różnych operatorów, dzięki czemu poszczególnym partiom obrazu udało się nadać odrębny język i charakter. Odtwórca roli głównej przez cały czas poruszał się z przytwierdzonymi do głowy mini-mikrofonami, dzięki czemu, rejestrowany dźwięk miał oddawać subiektywny punkt widzenia postaci. Jesteśmy bowiem w świecie Bubby'ego, naiwnego głupka, współczesnego Kandyda, który konfrontowany jest z zepsuciem i bezwzględnością tego świata. Z otoczeniem porozumiewa się mieszaniną zasłyszanych urywków zdań, których znaczenia nawet do końca nie pojmuje. Dziwa tej ziemi obserwujemy więc z perspektywy outsidera, nieskażonego cynizmem, wyrachowaniem, kalkulacją. 


Twórcy udała się sztuka niebywała. Epatując bezustannie okrucieństwem i wynaturzeniami, nie traci niewinnej perspektywy, miesza bezustannie sacrum i profanum. Sąsiadujące ze sobą przemoc i podniosłość, wulgarność i refleksja nie tworzą żadnego zgrzytu, wręcz przeciwnie: idealnie współgrają, tworząc wspólnie unikatową jakość. Inna sprawa, że przeciętny widz nie przebrnie zapewne nawet przez pierwsze pół godziny, stanowiące preludium do wielkiej podróży Bubby'ego. Dręczony psychicznie i wykorzystywany seksualnie przez rodzicielkę wielki dzieciak egzystuje w patologicznych warunkach, które obrazowane są bez ogródek i zbędnych niedomówień. De Heer "nie bierze jeńców", jedzie "po bandzie", nie uznając w zasadzie żadnych tematów tabu. Nie jest to jednak bezsensowne szokowanie dla samego szoku, ma ono swój konkretny cel. "Bad Boy Bubby" to brudna, turpistyczna, niejednokrotnie odpychająca baśń, w której jak w soczewce skupione zostały przywary współczesnego społeczeństwa. To pean na cześć wyrzutków, odszczepieńców, dla których wśród tzw. "normalnych ludzi" nie ma miejsca. Na cześć opóźnionych umysłowo, upośledzonych fizycznie lub psychicznie, ludzi z nadwagą, żyjących na marginesie, wielokrotnie opluwanych, tłamszonych, posiniaczonych przez życie. 


Bo przecież, koniec końców, z obmierzłej, niewygodnej wizji reżysera przebija promień nadziei. Grzeszny żywot Bubby'ego to w istocie długa, ciężka, wyboista droga przez piekło, na końcu której czeka odkupienie win, lepsza jakość, ukojenie. Trudno mi wskazać inne porównywalne z tym, doświadczenie celuloidowe. Niedzielny widz nie znajdzie tu nic dla siebie, prędko odwróci się zniesmaczony, wróci do wygodnej, wygładzonej wersji rzeczywistości, znanej z tabloidów i telewizyjnych odmóżdżaczy. Jak jednak wiadomo, im trudniejsza ścieżka, tym większa nagroda czeka na finiszu. Tak jest i w tym przypadku, bo po skończonym seansie znajdziemy się w stanie oczyszczenia, podniesieni na duchu, pełni wiary w jutro. I pomyśleć, że piszę to o filmie, którego bohaterem jest morderca, kazirodca i recydywista. Nie dajcie się jednak zwieść: Bubby ma krystalicznie czyste serce, jest jak biała karta. Po prostu potrzeba mu trochę czasu, aby wziąć sprawy w swoje ręce, zdecydować kim chciałby być, zawalczyć o normalność, miłość, szczęście. Jego losy to kopniak w ryj. Bardzo potrzebny kopniak.

Ocena: *****



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz