2/11/2018

Murder on the Orient Express (2017)

dir. Kenneth Branagh



"Morderstwo w Orient Expressie", jedna z najsłynniejszych powieści detektywistycznych Agathy Christie, ekranizowano do tej pory pięciokrotnie, w tym trzy razy na potrzeby telewizji. Najbardziej znana pozostaje wersja z 1974 roku, w reżyserii Sidneya Lumeta. Ponad cztery dekady później, swą wariację, z udziałem międzynarodowej obsady, przygotował Kenneth Branagh.


Co do fabuły nie ma tu większych niespodzianek. Postacią centralną jest światowej sławy detektyw Hercule Poirot (w tej roli sam reżyser), który podróżując koleją przez Bliski Wschód, zmuszony jest rozwiązać zagadkę śmierci szemranego biznesmena. Podejrzanymi są wszyscy pasażerowie, którzy dzielili wagon z ofiarą...


Wizja Branagha jest wystawna, zarazem jednak ten znany głównie z adaptacji szekspirowskich dramatów twórca, ma wyraźne problemy z dostosowaniem kameralnej natury pierwowzoru do wymogów kinowego widowiska. Teatralna podstawa zaczyna się narzucać szczególnie w tych momentach, gdy reżyser pragnie tchnąć nieco akcji i oddechu w dobrze znaną historię. Czasem przynosi to kuriozalne efekty, jak choćby w przypadku niezamierzenie komicznego finału, rozgrywającego się w tunelu kolejowym. Naturalną koleją rzeczy, opowieść nakręcają więc przede wszystkim sceny dialogowe, choć i one wypadają nierzadko sztucznie i "płasko". 


Imponująco prezentuje się za to obsada aktorska, pośród której znajdziemy takie nazwiska, jak Derek Jacobi, Willem Dafoe, Judi Dench, Michelle Pfeiffer czy Johnny Depp. Najciekawiej pośród tego zestawu wypada ten ostatni, wreszcie robiący sobie przerwę od Jacka Sparrowa i Willy'ego Wonki. Cała reszta nie ma za bardzo co grać, więc przez większość czasu sprawiają wrażenie zagubionych pośród chaotycznego występu w teatrze. Scena bowiem ma należeć do samego Branagha, który zarazem stanowić zapewne miał główny katalizator humoru w całym filmie, jednak jego przerysowana interpretacja genialnego detektywa w wielu miejscach po prostu wywołuje irytację. Poirot w jego interpretacji to kreskówkowa wręcz postać, mówiąca z przegiętym akcentem, odznaczająca się nieprzeciętnie ekscentrycznym stylem bycia oraz paranormalnymi wręcz zdolnościami.


"Morderstwo..." sprawdzić się może jako niezobowiązująca rozrywka na wieczór, nie ulega jednak wątpliwości, że minusy przeważają w tym przypadku nad atutami. Tandetne CGI kłuje w oczy niczym w produkcjach ze studia Asylum (patrz chociażby: koszmarnie zrealizowana sekwencja z lawiną), momenty zaplanowane jako "żywsze" są dziwnie niemrawe, a klaustrofobiczny aspekt położenia postaci został praktycznie niewykorzystany. Co najbardziej boli, to fakt, iż próba pogodzenia nowoczesności z tradycją, którą podejmuje Brytyjczyk, pachnie kalkulacją, fałszem. Gdzie się podział tamten Branagh, twórca błyskotliwych "Henryka V" czy "Wiele hałasu o nic"?

Ocena: ***



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz