11/01/2017

Trick or Treat (1986)

dir. Charles Martin Smith



Eddie (Marc Price) jest typem szkolnego wyrzutka. Chłopak pada ofiarą ciągłych prześladowań ze strony rówieśników, co odreagowuje oddając się swej pasji: muzyce heavy metalowej. Jego największym idolem jest Sami Curr (Tony Fields), kontrowersyjna gwiazda rocka. Kiedy muzyk ginie w pożarze, pogrążony w żalu Eddie dostaje od swego znajomego, radiowego DJ-a (Gene Simmons), płytę z nigdy nie wydanym demo Curra. Jak się okazuje, na nagraniu zawarty została ukryta wiadomość. Podczas odtwarzania albumu od końca, młody fan nawiązuje kontakt ze swym bożyszczem. Ten obiecuje nastolatkowi pomóc ukarać jego wrogów. Wkrótce sytuacja wymyka się spod kontroli: zmarły gwiazdor ma szersze plany i tak naprawdę wykorzystuje jedynie Eddie'go, by dokonać własnej zemsty...


"Trick or Treat" to typowy wykwit swoich czasów: ery pudel metalu i horrorów skrojonych pod młodzieżową widownię. Sceniczne występy Sami'ego Curra przywołują makabryczne popisy Blackie'go Lawlessa (ponoć pierwotnie planowano zaangażować do roli właśnie frontmana W.A.S.P.), jego twórczość z kolei jest mieszanką stylu takich grup, jak Mötley Crüe, KISS czy Van Halen. Stary niczym "Stairway to Heaven" Zeppelinów koncept "ukrytego przekazu", pozwala twórcom przywrócić demonicznego rockmana z zaświatów i urządzić prawdziwe piekło na Ziemi w okresie Halloween.


Debiut reżyserski Charlesa Martina Smitha, na co dzień aktora znanego z licznych drugoplanowych występów, nie grzeszy oryginalnością: scenariusz jest zarówno schematyczny, jak i pełen nonsensownych rozwiązań. Nie odnajdą się tutaj z pewnością ci, których drażnią artyści w grubym makijażu, wyśpiewujący lubieżne teksty (patrz powyżej), jednak twórcy potraktowali temat z dużą dozą dystansu i ironii. Największą bodaj atrakcją tej pozycji są dwa gościnne występy: Gene'a Simmonsa i Ozzy'ego Osbourne'a. Lider KISS ma małą rolę DJ-a, z kolei (wówczas były) wokalista Black Sabbath pojawia się w krótkim, acz zabawnym epizodzie (warto poczekać do końca napisów!) duchownego, który w telewizji wygłasza tyradę przeciwko "muzyce szatana". 


Półtoragodzinny seans nie będzie stratą czasu dla tych, którzy cenię sobie "ejtisowe" klimaty. Są tu całkiem klawe, "oldschoolowe" efekty, w miarę niezłe aktorstwo oraz spora ilość rockowego grania. Można więc przeboleć wtórną historię oraz nieco zbyt przeciągnięty finał i wyskoczyć na tę halloweenową imprezkę z piekła rodem.

Ocena: ***



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz