10/10/2017

Never Talk to Strangers (1995)

dir. Peter Hall



Doktor psychiatrii Sarah Taylor (Rebecca De Mornay) bada oskarżonego o serię zabójstw na tle seksualnym Maxa Cheskiego (Harry Dean Stanton) pod kątem niepoczytalności. Po godzinach pracy, poukładana pani psycholog wiedzie samotne życie, wciąż próbując się uporać z tajemniczym zniknięciem jej narzeczonego. Pewnego dnia, spotyka ujmującego Portorykańczyka imieniem Tony (Antonio Banderas). Choć kobieta wzbrania się przed wstępowaniem w nowy związek, naturalny urok ognistego Latynosa przełamuje jej opory. W momencie, gdy romans zaczyna rozkwitać, Sarah staje się celem tajemniczego prześladowcy. Czyżby jej nowy kochanek był czyhającym na jej życie psychopatą? A może to szantaż ze strony jej przebywającego w celi śmierci pacjenta?


"Never Talk to Strangers" to typowy wykwit kina lat 90. Jeszcze jeden thriller erotyczny, który pragnąłby zdyskontować oszałamiający sukces "Nagiego instynktu". Tak jak jednak miało to miejsce w przypadku "Slivera", "Barw nocy" czy "Sideł miłości", próby dorównania hitowi Paula Verhoevena przyniosły marne rezultaty. Stojący za kamerą Brytyjczyk Peter Hall uznawany jest za jednego z najwybitniejszych reżyserów szekspirowskich drugiej połowy XX wieku. Zmarły 17 września tego roku twórca wyraźnie jednak nie czuje formuły "pikantnego" dreszczowca i w zetknięciu z przekombinowanym i wtórnym scenariuszem wyraźnie załamuje ręce. Pod jego batutą, gwiazdorski duet De Mornay/Banderas, wypada niczym para aktorów z opery mydlanej, a napięcie ledwo zipie.


Z perspektywy czasu, omawiany tytuł ma jednak szansę zyskać jako swoista "guilty pleasure", stając obok takich anty-arcydzieł epoki, jak "Jade" czy "Showgirls". Co prawda, film Halla nie jest w połowie nawet tak bezwstydnym okazem campu, jak drugi z wymienionych obrazów, niemniej i tutaj koneserzy kiczu znajdą coś dla siebie. Dęta psychologia i fabularne twisty, które miast zaskakiwać wywołują zduszony rechot to dwa największe "plusy" "Never Talk to Strangers". Oczywiście, nie licząc pary odtwórców głównych ról. De Mornay, mimo że w trakcie zdjęć była już grubo po trzydziestce, wciąż olśniewa urodą, a na dodatek w kilku scenach śmiało porzuca krępujący jej wdzięki stanik. Banderas, wówczas wciąż pretendujący do miana pierwszoligowej gwiazdy Hollywood (przypomnijmy: "Desperado" to ten sam rocznik) chwyta się przysłowiowej brzytwy i wyciska z przerysowanej postaci "bodyguarda" maksimum wdzięku i południowej zadziorności.


Skłamałbym, pisząc, że nie darzę tej produkcji dużą dozą sympatii. "Nigdy nie rozmawiaj z nieznajomym" w wysoce niezdarny sposób stara się kopiować hitchcockowskie patenty, w roli wabika wykorzystując pieprzny kontekst. Finał jest tu tyleż przewrotny, co idiotyczny, a clou programu, czyli sceny erotyczne, bawią swym jaskrawym przestylizowaniem. Mając na względzie powyższe fakty, wciąż jednak wzdycham do młodzieńczego obiektu pożądania: od pierwszego seansu "Ryzykownego interesu" Rebecca mogła dla mnie grać w czymkolwiek, a i tak sięgnąć było warto.

Ocena: **½



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz