9/26/2017

Leatherface (2017)

dir. Julien Maury, Alexandre Bustillo



Hollywood potrzebuje świeżej krwi. Wiemy o tym my - widzowie, o dziwo - z faktu zdają sobie również producenci. Coraz częściej zdarza się bowiem, że do prestiżowego projektu zostaje przydzielony jakiś szerzej nieznany "młokos", któremu udało się zabłysnąć niszowym, nakręconym za grosze, ale przebojowym projektem. Jeszcze inną strategią jest technika "importu" twórców, najczęściej ze Starego Kontynentu, takich którzy zdążyli odnieść już sukces w swych ojczyznach i wreszcie zostali dostrzeżeni za oceanem. W obu sytuacjach chodzi o jedno: o niekonwencjonalne spojrzenie, oryginalność, nonkonformizm będący w cenie w zblazowanej rzeczywistości Fabryki Snów. Paradoksalnie, większości przypadków kończy się jednak tym samym: niepokorny reżyser zostaje utemperowany, a jego hollywoodzki debiut wykastrowany ze wszelkich oznak indywidualnego stylu. Bo "się nie przyjmie", bo "lepiej nie ryzykować", wszak doskonale wiadomo, że jak coś się raz sprawdziło, to sprawdzi się po raz kolejny. W światku fanów kina grozy głośny był swego czasu przypadek Pascala Laugiera, który swym depresyjnym shockerem pod tytułem "Martyrs", zwrócił uwagę decydentów z Dimension Films, którzy zaproponowali Francuzowi realizację rebootu kultowego "Hellraisera". Wizja Laugiera okazała się jednak na tyle perwersyjna i okrutna, że producenci przestraszyli się i zdecydowali kontynuować serię bez większych zmian, wypuszczając w efekcie na rynek kolejny, ocierający się o parodię sequel.


Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo oto ostatnio przed me nieskromne oczęta trafił długo wyczekiwany "Leatherface", czyli origin-story jednego z najbardziej rozpoznawalnych psychopatów w dziejach horroru. Do wyreżyserowania obrazu, zaproszono pobratymców wspomnianego pana Laugiera, Juliena Maury i Alexandre'a Bustillo. Duet znad Sekwany ma na swoim koncie m.in. poważany przez miłośników gatunku (w tym niżej podpisanego) gore-fest "À l'intérieur". Można więc było się spodziewać, że posoka będzie płynęła szerokim strumieniem. Inna sprawa, że w ramach franczyzy mieliśmy już jeden "powrót do źródeł" (dla niewtajemniczonych, o ile takowi są, wyjaśniam: chodzi o "The Texas Chainsaw Massacre: The Beginning" z 2006 roku). Po cóż więc kolejny prequel? Z dwóch powodów: a) nie zabija się kury znoszącej złote jaja, b) historie spod znaku "jak? dlaczego? skąd" są obecnie bardzo modne.


W filmie Maury'ego i Bustillo cofamy się więc do połowy lat 50. Teksas epoki Presleya "sprzed wojska", to równie upiorne i obskurne miejsce, jak w filmie Tobe Hoopera z 1974 roku. A najbardziej wymowną wizytówką tego piekła na Ziemi jest familia Sawyer'ów. Głowa rodziny, mamuśka Verna (Lili Taylor), zachęca swe pociechy do mordowania niewinnych ludzi, a dziadek (tak, to TEN DZIADEK!) z uśmiechem na ustach roztrzaskuje ofiarom czerepy przy użyciu młota. Najmłodsza latorośl, Jed wydaje się być jeszcze nieskażony patologiczną atmosferą, bo wzbrania się przed porżnięciem Bogu ducha winnego faceta przy użyciu piły łańcuchowej. Nadzieją dla chłopca okazuje się być więc decyzja o odseparowaniu od rodziny i wysłaniu do zakładu psychiatrycznego. Mijają lata, a Jed (pod nowym imieniem, Jackson) wiedzie żywot wzorcowego pensjonariusza wariatkowa. Do czasu, gdy w szpitalu wybuchają zamieszki, dzięki czemu chłopak wydostaje się na wolność. Wspólnie z trójką innych pacjentów oraz porwaną w charakterze zakładniczki pielęgniarką, uciekają przez depczącym im po piętach szeryfem...


Z reguły nieufnie podchodzę do podobnych "eksperymentów". Wiadomo wszak, jak skończyła się próba uczłowieczenia Michaela Myersa w remake'u "Halloween" Roba Zombie'go. Niestety, duet Francuzów nie zdołał się ustrzec przed pułapką łopatologicznego tłumaczenia pod hasłem "jak to się stało, że ten barwny i fascynujący skurwiel wyrósł na takiego właśnie skurwiela". Poznajemy więc Leatherface'a jako introwertycznego, wrażliwego (sic!) oraz inteligentnego (sic!#2) młodzieńca, który po prostu dorastał w nieciekawych warunkach. Taki punkt widzenia nie mógł przynieść niczego dobrego. Zestawmy bowiem pełne empatii (cynicznej, bo cynicznej, ale jednak) spojrzenie AD 2017 z oryginalną wizją tej postaci i otrzymamy nie lada zgrzyt. Cały urok tego bohatera tkwi w enigmatycznym ujęciu: to niczym nieskrępowana, odziana w "zaflejony" fartuch, ważąca dobrze ponad sto kilo i uzbrojona w napędzaną spalinami piłę furia. Leatherface nie myśli, on po prostu jest i robi to, do czego został stworzony: szlachtuje, rozrywa na strzępy i szyje sobie maski z ludzkiej skóry.


Przedłużenie sagi o rodzinie obłąkanych kanibali nie zawodzi z pewnością, jeśli patrzeć nań poprzez pryzmat festiwalu gore. Jest krwawo (choć bez dwóch zdań nie tak krwawo, jak w przypadku wspomnianego debiutu twórców), czasem także dość obleśnie. Z drugiej strony, ciężko oprzeć się wrażeniu, że mamy tutaj do czynienia ze swoistym "koncertem życzeń". Czytaj: jeśli coś się kiedyś spodobało, ewentualnie obudziło powszechne obrzydzenie, to czemu w zasadzie by tego nie skopiować? Rzeźnia w barze a la "Urodzeni mordercy"? Jest. Bestialskie rozłupywanie czaszki kopniakiem w stylu Eda Nortona z czasów "American History X"? Wliczone. Świnie delektujące się ludzkim mięsem - to akurat "Hannibal". Znajdzie się nawet miejsce na ménage à trois z trupem, podpatrzone niechybnie u Jörga Buttgereita. Wszystko to obliczone zostało na wywołanie szoku u widza, ale... przecież nie takie z nami numery. Kiedy dochodzimy do sadystycznego stróża prawa, uczucie nieustannego deja vu przepełnia czarę goryczy.


Siła filmu Hoopera tkwiła w grotesce, szaleństwie, które przerażało bardziej nawet niż widok ciała szarpanego przez prowadnicę egzotycznego (jak na tamte czasy) narzędzia zbrodni. Wraz z kolejnymi odsłonami serii, uleciał gdzieś chropowaty wdzięk, ostała się tylko tytułowa "masakra". "Leatherface" przynosi zawód, dowodząc jedynie faktu, że formuła uległa wyczerpaniu. Jako osobny obraz, dzieło Maury'ego i Bustillo mogłoby się jeszcze jako tako obronić, bo mimo wszystko rzecz jest całkiem sprawnie zrealizowana, jako część cyklu jednak - już nie.

Ocena: **½



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz