6/01/2017

La Vénus à la fourrure (2013)

dir. Roman Polański



Po błyskotliwej ekranizacji "Boga rzezi" Yasminy Reza Polański jeszcze raz postawił na teatr na ekranie. Tym razem jeszcze skromniejszy i bardziej kameralny, bo rozpisany tylko na dwoje postaci, ale jeszcze bardziej chyba efektowny i porywający. 


"Wenus w futrze" to adaptacja sztuki autorstwa Davida Ivesa, która z kolei jest wariacją na temat dziewiętnastowiecznej powieści Leopolda von Sacher-Masocha. Książka Masocha, od którego nazwiska wywodzi się pojęcie masochizmu, przełamywała tabu i szokowała jemu współczesnych. Sztuka Ivesa, a wraz z nią i jej filmowa wersja, szoku raczej u nikogo nie wywoła, choć jednocześnie sięga znacznie głębiej niż fantazje austriackiego autora sprzed dwóch wieków. 


To, co bowiem z początku zapowiada się na zręcznie rozpisaną komedię erotyczną, z czasem zbacza na znacznie bardziej niebezpieczne terytorium. Obraz twórcy "Chinatown" można interpretować przynajmniej na kilka różnych sposobów: na poziomie podstawowym mamy tu do czynienia z rozprawą na temat roli kobiety i mężczyzny we współczesnym świecie czy seksualności w ogóle. Jako przypowieść o ostatnich bastionach dawnego, maskulinistycznego świata deptanych przez obcasy feminizmu, o postępującej kastracji mężczyzny i powolnym odwracaniu się biegunów. Dostrzec można jednak także inne, może mniej oczywiste znaki zapytania: dotyczące tkwiącej w nas potrzeby dominacji i kłopotliwej kwestii czerpania satysfakcji z upokorzenia i bycia upokarzanym. Pytania z rejonów, które eufemistycznie określić można jako ciemną stronę ludzkiej natury, których jednak wyprzeć się nie sposób, niezależnie czy uznajemy siebie samego za bogobojnego katolika, postępowego protestanta czy liberalnego hedonistę poszukującego w życiu wciąż nowych doznań. Może też dlatego, w trakcie oglądania najnowszego dzieła Polańskiego, śmiech miejscami więźnie w gardle, a mózg zaczyna niebezpiecznie się przegrzewać. Jeszcze z innej perspektywy, "Wenus w futrze" niejeden odbierze jako dotkliwy, jadowity pamflet na wywodzący się w linii prostej z mizoginizmu zwyczaj uprzedmiotawiania kobiet, traktowania ich na poziomie fetyszu, także w sztuce. 


Sztuka jako taka to zresztą kolejna kwestia, którą roztrząsa w swoim obrazie Polański: jaki ma wpływ na nasze życie, jak może je kształtować, narzucać wzorce. Czy rzeczywiście sztuka, którą znamy to sztuka stworzona przez mężczyzn i dla mężczyzn? Dzięki reżyserskiej biegłości autora "Noża w wodzie" te wszystkie z pozoru "skomplikowane" zagadnienia nie mają ciężaru akademickiej dysputy - to nade wszystko wyśmienicie zrealizowana, dynamicznie i ze smakiem sfotografowana rozrywka. Bezbłędnie przy tym zagrana, zarówno przez Mathieu Amalrica, jak i Seigner, wieloletnią partnerkę reżysera. Tocząca się między tą dwójką pełna wybiegów wojna, przybiera postać niekończącej się utarczki słownej, pojedynku dwóch podstawowych pierwiastków, odtwarzanego z prędkością rozgrywki ping-ponga. Zdecydowanie jedne z najbardziej elektryzujących kreacji aktorskich w kinie światowym ostatnich paru lat. 


Von Sacher-Masoch rozprawiał o podniecie, jaką daje uczucie bycia poniżonym przez piękną kobietę, o bólu, który rodzi rozkosz. Ives, a za nim Polański, przedstawiają postmodernistyczną wersję dziejów Adama i Ewy, w której pełniąca role archetypów para bohaterów, co chwila wychodzi ze swych ról, do tego stopnia, że łatwo się pogubić, co jest grą, a co już nie. Dokładnie tak jak w życiu, gdzie grą, domorosłym aktorstwem jest każdy umizg, każdy "podryw", każda próba przypochlebienia się, a w efekcie: zdominowania drugiej strony, zdobycia nad nią ostatecznej przewagi. Wojna płci? Tak to zwykli nazywać w istocie, tylko dziś zamiast maczugi mamy gesty, słowa, pozy.

Ocena: *****


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz