5/30/2017

In the Cut (2003)

dir. Jane Campion



Jane Campion rozgłos zdobyła biograficznym "Anioł przy moim stole". Trzy lata później był głośny, nagrodzony Oscarem za scenariusz, "Fortepian". A potem... długo, długo nic. Nakręcony na początku nowego stulecia, oparty na książce Susanny Moore "Tatuaż", miał być zapewne dla kolejnej dekady tym, czym dla lat 90. był "Nagi instynkt". Podstawowa różnica polega w tym przypadku na przyjęciu kobiecej perspektywy. I tu znów dochodzimy do ponurej konstatacji: seksualne fantazje płci pięknej są z reguły równie nieciekawe, jak samcze ciągoty do wulgarnej dosłowności.



Bohaterka opowieści jest Frannie (Meg Ryan), wykładowca literatury. Jej życie intymne od dłuższego czasu pozostaje w stanie zamrożenia. Sytuacja ulegnie zmianie, gdy w okolicy zamieszkania nauczycielki dojdzie do brutalnego zabójstwa. Wtedy to do akcji wkracza detektyw Malloy (Mark Ruffalo), typ śmiały, bezpośredni, wcielenie męskiej siły i dominacji. Frannie z radością wita w swej alkowie namiętnego kochanka, nie bacząc na sygnały, iż to właśnie on może być bezwzględnym mordercą kobiet...



Ponoć Campion marzyła o przeniesieniu powieści Moore na ekran od momentu, gdy ta trafiła na rynek wydawniczy. Przyznaję, że nie czytałem pierwowzoru, jednak oglądając ekranizację, ciężko się domyślić, co urzekło Nowozelandkę w tym materiale. "Tatuaż" to bowiem nic innego, jak schematycznie skrojony thriller erotyczny, w którym nie uświadczymy ani zajmującej fabuły, ani napięcia. Rozwiązanie zagadki tożsamości seryjnego zabójcy bardziej sztampowe już być nie mogło, a próby zwodzenia widza wypadają tutaj wręcz żałośnie. 



Oczywiście, zważywszy na przynależność gatunkową, moglibyśmy ewentualnie jeszcze liczyć na gorące, śmiałe sceny łóżkowe. I znów pudło: reklamowany jako odważny i skandalizujący, obraz Campion rozczarowuje również na tym polu. Co prawda, na samym początku (choć jedynie w wersji "Unrated") dostajemy bardzo dosłowną scenę seksu oralnego, potem jednak rzecz nabiera cech konwencjonalnego romansidła z dreszczykiem. Sceny zbliżeń pomiędzy parą odtwórców głównych ról są bezbarwne, nijakie, brak w nich chemii i nic nie pomogą w tym przypadku stylowo oświetlone kadry. 



Największym plusem przedsięwzięcia pozostaje, słusznie chwalona, rola Ryan. Obsadzona wbrew swemu emploi, była gwiazdka komedii romantycznych, tutaj przekonująco wciela się w sfrustrowaną seksualnie, osaczoną "ofiarę idealną". Po premierze rozprawiano głównie o tym, że pamiętna mistrzyni udawanego orgazmu z "Kiedy Harry poznał Sally", zdecydowała się rozebrać przed kamerą. Na szczęście, poza zdjęciem stanika i pokazaniem pupy, aktorka ma tu więcej do zaoferowania. Dobra rola w przeciętnym filmie klasy B. Jeśli bowiem oczekujecie od obrazu Campion perwersyjnej, pogłębionej psychologicznie, wyprawy do piekielnych czeluści, to spokojnie możecie zapomnieć o tym tytule. Jeśli jednak skłonni jesteście zadowolić się przewidywalnym, pełnym naciąganych zwrotów akcji produkcyjniakiem, to droga wolna.

Ocena: **½ 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz