6/06/2017

Only Lovers Left Alive (2013)

dir. Jim Jarmusch



Jim Jarmusch już na początku drogi twórczej znalazł sobie niszę, budując potem wytrwale bazę zagorzałych miłośników swego oryginalnego stylu. Dziś jest kimś na wzór arystokraty kina niezależnego: nadal tworzy gdzieś na obrzeżach mainstreamu swe skromne filmy, które jednych fascynują, innych zaś na starcie odrzucają specyfiką narracji i niecodzienną formą. Nie inaczej ma się sprawa w przypadku gotyckiego horroru "Tylko kochankowie przeżyją": to nie tylko wariacja na temat wampiryzmu, ale też zakamuflowany (niezbyt pieczołowicie) manifest artysty uparcie podążającego "pod prąd", na przekór modom i wymogom, jakie narzuca technologiczny rozwój. 


Bohaterami są tutaj Adam (Tom Hiddleston) i Eve (Tilda Swinton), dwoje krwiopijców, przed wiekami połączonych przez uczucie, któremu pomimo upływu czasu pozostają wierni. On na co dzień mieszka w starym domu na obrzeżach Detroit, odcięty od świata zewnętrznego, który już dawno temu stracił dla niego wszelki powab. Ona z kolei przebywa w dawnej mekce bitników, egzotycznym Tangerze, gdzie towarzystwa dotrzymuje jej Christopher Marlowe (John Hurt), czyli "prawdziwy" autor dramatów Szekspira, od stuleci ukrywający prawdę na temat jednego z największych oszustw w historii... 


Nić fabularna, co u Jarmuscha częste, jest tu nad wyraz wątła: to bardziej ciąg epizodów, smutno-zabawnych momentów, mało znaczących pozornie rozmów. Okresy rozłąki para zakochanych regularnie przerywa spotkaniami i wokół jednego z takich "pojednań" zbudowana została akcja "Tylko kochankowie przeżyją". W odpowiedzi na pogłębiającą się depresję Adama (związaną - jakże by inaczej - z działalnością śmiertelników, tutaj określanych po prostu jako "zombie"), Eve wpada z wizytą do zalanego deszczem Detroit, przemysłowego miasta straszącego pustostanami i walącymi się budynkami fabryk. Miejsce tyleż posępne, co mogące pochwalić się bogatą, barwną przeszłością, wydaje się idealnie oddawać stan ducha Adama, ale i samego Jarmuscha. Wszak na drugim biegunie mamy - wzmiankowane tutaj jedynie, ale w wysoce symptomatycznym stylu - Los Angeles, stolicę moralnej zgnilizny i zepsucia, którą z kolei upodobała sobie infantylna i beztroska siostra Eve, Ava (Mia Wasikowska). Poprzez stylizację, celebrowanie "niedzisiejszości", twórca "Nocy na Ziemi" zdaje się mówić: może to i pobocze, ale to moje pobocze i tutaj jest mi dobrze. 


Jarmusch, pomimo że ubiera swą opowieść w kostium kina grozy, tak naprawdę proponuje nam zatopiony w melancholii, kontemplacyjny melodramat, podlany typowym dla niego, dyskretnym poczuciem humoru. Zgodnie z tym, co twierdzą osoby zaangażowane w projekt, praca przebiegała w duchu improwizacji, bez jasno wyznaczonego punktu docelowego. To również daje się odczuć w trakcie seansu i osobiście muszę stwierdzić, że owa bezcelowość miejscami daje się nieco we znaki. "Tylko kochankowie przeżyją" to jednak przede wszystkim kino atmosfery: nie tyle dla rozumu, co do smakowania. Również ze względu na ścieżkę dźwiękową, pełną gitarowych zgrzytów, bluesowego brudu i stonerowych smaczków. Muzyka stanowi tu idealne dopełnienie tak strony wizualnej, jak i niespiesznego rytmu narracji. 


Reasumując: "wampiryczny" Jarmusch to wciąż Jarmusch przede wszystkim dla swoich fanów. Trochę dygresyjny, kręcący nosem nad upadkiem sztuki, trochę snobistyczny, ale też ujmująco szczery. Zalewające ekran mroki nocy mogą mieć przygnębiający wydźwięk, jednak przed całkowitym zatopieniem przez nie chroni promyk nadziei. Ta ukrywa się pod wyświechtanym frazesem "miłość", a kochankowie to jedyni święci, jedyni niewinni i nieskazitelnie czyści w świecie zaludnionym przez emocjonalne wraki, budzące lęk żywe trupy. Nawet jeśli tymi kochankami są odurzające się posoką, smutne wampiry.

Ocena: *****


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz