3/24/2017

Gold (2016)

dir. Stephen Gaghan


Film Stephena Gaghana, współautora scenariusza do "Traffic", rozpoczyna się niczym jeden z peanów Wernera Herzoga na cześć "szalonych marzycieli". Główny bohater, Kenny Wells (McConaughey) jawi się nam jako kolejne wcielenie opętanego "świętą" wizją Fitzcarraldo. Skojarzenia uprawnia dodatkowo osadzenie akcji w tropikalnej dżungli, gdzie na bohatera czyhają niebezpieczne choroby (malaria w tym przypadku), gdzie zdany jest na łaskę tubylców, skwaru i egzotycznych drapieżników. I tak, przez pierwszą godzinę naprawdę marzymy o tym, aby historię poszukującego złota w Indonezji śmiałka opowiadał nam twórca "Aguirre". Potem jednak przenosimy się do dżungli miejskiej, w nie mniej nieprzyjazne i zdradzieckie rejony Wall Street, a opowieść o pasji i spełnieniu przybiera zgoła odmienny kierunek.



Ów rozdźwięk, rozłam jakiemu ulega scenariusz filmu, jest jednocześnie największą jego wadą. Kiedy bowiem już jesteśmy niemal pewni, w jakich klimatach się obracamy, Gaghan zmienia front i... sam się w swej grze gubi. Reżyser "Syriany" wydaje się być pozbawiony zdecydowania, co do tego, jakiego typu fabułę pragnie nam sprzedać. Czy będzie to przypowieść o potędze marzeń, o chciwości, niszczącej sile pieniądza czy wreszcie - przewrotne "buddy movie" z wielkim przekrętem w tle. Wielokrotnie zmieniana tonacja sprawia, iż otrzymujemy kilka filmów w jednym, które przy braku spójnej, przemyślanej wizji, nijak nie chcą razem współpracować i zdobyć zainteresowania widza. Szelmowska komedia awanturnicza? OK, daje radę. Napędzany żądzą mamony dramat ze świata wielkiej finansjery? Nuży i nie przekonuje. Spowiedź hochsztaplera - wrzucona do garnka jakby na siłę.



Co ostatecznie ratuje obraz przed klęską i stanowi jedyne rzetelne spoiwo, to wcielający się w głównego bohatera Matthew McConaughey. Nie ukrywam, że jestem zagorzałym fanem aktora od czasów "Killer Joe" i jego kreacja w "Gold" tylko potwierdza dobrą formę w jakiej się znajduje. Daleko wprawdzie Wellsowi do genialnych kreacji z "Detektywa" czy "Witaj w klubie", niemniej jako popijający whisky, łysiejący poszukiwacz szlachetnego kruszcu, gwiazdor w mgnieniu oka zdobywa naszą sympatię i przykuwa uwagę nawet wówczas, gdy fabuła zmierza na mieliznę. Jego Kenny, niepoprawny fantasta, naiwny idealista, zasługuje na sprawniejszego reżysera niż Gaghan.



Jak informuje napis na samym początku, ta nieprawdopodobna historia zainspirowana została prawdziwymi wydarzeniami. Tym większy żal, że nie udało się z niej wycisnąć więcej szczerych emocji, adrenaliny i dowcipu. Łatwo sobie wyobrazić, czym mogłaby się stać w rękach bardziej utalentowanego twórcy. A to, że finałowa "przewrotka" mimo wszystko cieszy, zawdzięczamy nie dramaturgicznej sprawności, a charyzmie centralnej postaci. Obietnica wielkiej przygody, której nie udało się doprowadzić do skutku. 

Ocena: ***



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz