3/04/2017

Live by Night (2016)

dir. Ben Affleck


Ben Affleck swą pierwszą reżyserską próbę podjął wcześnie, na cztery lata przed międzynarodowym sukcesem "Buntownika z wyboru". W 1993 roku, jako szerzej nieznany, początkujący aktor, popełnił krótkometrażówkę pod ekscentrycznie rozwlekłym tytułem "I Killed My Lesbian Wife, Hung Her on a Meat Hook, and Now I Have a Three-Picture Deal at Disney". Groteskowy żart o makabrycznym zabarwieniu - całkiem słusznie - przeszedł bez echa, jednak aktor bynajmniej nie porzucił swych marzeń o pracy po drugiej stronie kamery. W 2007 z sukcesem zadebiutował thrillerem "Gone Baby Gone". Trzy lata później był ciepło przyjęty kryminał "The Town", a niedługo potem - obsypane nagrodami "Argo". Gwiazdor, który niejednokrotnie padał ofiarą kpin, objawił nieoczekiwanie talent jako twórca wysokiej jakości kina rozrywkowego. No i kiedy wszystko wydawało się być na najlepszej drodze do wyczekiwanego "Batmana", Ben popełnił "Live by Night"...


Akcja obrazu toczy się w czasach prohibicji. Głównym bohaterem jest drobny złodziej z Bostonu, Joe Coghlin (Affleck himself). Joe romansuje z dziewczyną miejscowego bossa irlandzkiej mafii, co przez długi czas uchodzi mu płazem. Jednak, gdy wraz z kumplami dokonuje nieudanego skoku na bank, w trakcie którego ginie kilku funkcjonariuszy policji, nawet jego ojciec, miejscowy komendant (Brendon Gleeson), nie jest w stanie ocalić jego skóry. Joe trafia na trzy lata do więzienia, a po wyjściu postanawia skorzystać z oferty szefa włoskiego syndykatu i nadzorować interesy organizacji na Florydzie...


Affleckowi zamarzył się własny "Człowiek z blizną" - taka była moja pierwsza myśl po seansie. Niegdysiejszy partner Jennifer Lopez nie jest jednak ani Howardem Hawksem, ani Brianem De Palmą. Krytyka nie zostawiła na "Live By Night" suchej nitki, choć osobiście nie byłbym aż tak surowy w osądach - mimo wszystko, mamy do czynienia z całkiem znośnym przykładem kina gangsterskiego w stylizacji retro. Największym mankamentem produkcji wydaje się być scenariusz, w którym zgromadzono zbyt wiele wątków. W ramach biletu dostajemy więc historię miłosną, motyw zemsty, opowieść o odkupieniu, dzieje rasowych prześladowań, zabawę gatunkowymi kliszami i ukłony w kierunku konwencji kina noir. Razem nie tworzy to przekonującej całości, choć nietrudno sobie wyobrazić, jaki film Affleck miał na myśli. Poszczególne elementy układanki potraktowane zostały jednak przez twórcę ze zdawkową nonszalancją, w efekcie czego obraz rozpada się na ciąg epizodów, które łączą się ze sobą nawzajem jedynie "na słowo". 


Zaskakująco bezpłciowa okazuje się być także postać pierwszoplanowa: choć Joe w interpretacji samego reżysera, pozostaje centralną osobą dramatu, paradoksalnie wiemy o nim mniej, niż o wielu bohaterach drugiego planu. Jego starcie z wewnętrznymi demonami wypada równie nieciekawie, jak kuriozalny wątek romansowy (w sumie są nawet dwa, oba do bólu sztampowe). Nie do końca wiadomo, na czym ma polegać przemiana tego irlandzkiego bandyty: niby wzbrania się przed przemocą, z czasem jednak traci wszelkie skrupuły. Byłby z tego może interesujący konflikt, gdyby autor poświęcił mu choć odrobinę uwagi. Nic z tego: z Robin Hooda bohater przeistacza się niepostrzeżenie w bezwzględnego rzezimieszka, a naszym zadaniem tymczasem jest wciąż obdarzać go sympatią. Sytuację ratują pomniejsze występy, w szczególności Chrisa Coopera w roli prowincjonalnego szeryfa oraz Gleesona jako rozdartego między swymi powinnościami, a miłością do syna stróża prawa.


Nie ulega wątpliwości, że tym razem Affleckowi powinęła się noga. I nie chodzi tu o to, że "Live By Night" jest złym filmem. jest po prostu filmem zaskakująco nierównym, o zmarnowanym potencjale. Wiele spośród wątków, jak choćby wojna na linii przemytnicy - Ku Klux Klan, jest obiecujących, ale reżyser, scenarzysta i główna gwiazda przedsięwzięcia, miast skupić się na określonych tematach, idzie w kierunku imigranckiej epopei. Epicka opowieść traci tymczasem dech i zamienia się w formalnie dopieszczoną, acz pustą, żonglerkę fabularnymi schematami. Mówiąc krótko: cała para poszła w gwizdek.

Ocena: ***


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz