8/08/2016

Vortice mortale (1993)

dir. Ruggero Deodato


Włosi mistrzami przeróbek są. A przynajmniej byli. Zwłaszcza w latach 70. i 80. XX wieku, łatwo było odnieść wrażenie, iż kinematografia Półwyspu Apenińskiego opiera się przede wszystkim na pomysłach ukradzionych z hollywoodzkich produkcji. W nieskończoność można by mnożyć przykłady tytułów, które eksploatowały motywy z hitów pokroju "SzczękSpielberga, "ObcegoScotta czy "TerminatoraCamerona. Wie na ten temat co nieco również Ruggero Deodato. Znany głównie jako twórca owianego złą sławą "Cannibal Holocaust" reżyser sam posiada na swym koncie przynajmniej kilka pozycji ocierających się o plagiat. Za ciekawy przykład procederu przywłaszczania fabularnych konceptów z przebojów box office'u i przekształcania ich w niskobudżetowe kino dla mało wymagającego odbiorcy, niechaj posłuży "Vortice mortale" z 1993 roku. 


Akcja filmu osadzona została w Budapeszcie. Inspektor miejscowej policji, Alexander (Philippe Caroit) pewnego dnia wezwany zostaje na miejsce domniemanej zbrodni. W mieszkaniu zajmowanym przez trójkę sióstr miało rzekomo dojść do brutalnego morderstwa. Jedna z lokatorek odkryła w nocy upchnięte do bębna pralki, poćwiartowane zwłoki alfonsa i zarazem chłopaka swej siostry. Dziewczyna w wyniku szoku zemdlała, a gdy ocknęła się rano, ciała już nie było. Alex wszczyna śledztwo, jednocześnie pozwalając wciągnąć się w przewrotną grę, pełną seksu, pożądania i mylnych tropów... 


Cofnijmy się na moment o rok wcześniej, kiedy to "Nagi instynkt" szturmem wziął ekrany kin na całym świecie. Nagle ostatnim krzykiem mody okazał się być gatunek thrillera erotycznego. "Vortice mortale" bynajmniej nie stara się specjalnie ukrywać, że głównym powodem jego powstania była chęć zdyskontowania sukcesu głośnego filmu Paula Verhoevena. Już sam pomysł wyjściowy brzmi znajomo: stróż prawa omotany przez wyrachowane, pewne swego modliszki. O ile jednak w hicie z Michaelem Douglasem neo-noirowa konwencja i charyzma wschodzącej gwiazdy Sharon Stone tworzyły mieszankę świeżą i elektryzującą, o tyle Deodato stawia na tanie kino klasy C, dla którego najbardziej odpowiednim miejscem byłyby dolne półki wypożyczalni video. 



Zacznijmy od samej intrygi, która jest - bez owijania w bawełnę - skrajnie niedorzeczna. Zważywszy, że akcja kręci się wokół dochodzenia w sprawie zabójstwa, które najprawdopodobniej nawet nie miało miejsca, nietrudno się domyślić, że każdy kolejny zwrot akcji będzie równie absurdalny, jak samo źródło z którego wypływa. Tak też sytuacja ma się w istocie: zachowania postaci podyktowane zostały obcą normalnie rozumującemu osobnikowi logiką, oliwy do ognia dolewa marne aktorstwo i upozowane dialogi na koturnach. Najzabawniejsza jest zresztą osoba głównego bohatera, obdarzonego spokojnym spojrzeniem jasnobłękitnych oczu inspektora, który sam siebie usiłuje przekonać, że chodzi mu o cokolwiek więcej, aniżeli tylko o dorwanie się do majtek pierwszej lepszej panny, jaką napotka na swojej drodze. Ten wewnętrzny dylemat stanowi podłoże psychologicznej farsy, bardziej nawet rozbrajającej, niźli próby przekonania widza, że niejaka Kashia Figura to nie tylko seksbomba pierwszej klasy, ale też modelowa femme fatale. 



Jak to często jednak bywa w podobnych przypadkach, wszelkie niedociągnięcia i mankamenty stanowić mogą również potężny atut. Budzące niedowierzanie niuanse fabuły oraz promieniująca z ekranu tandeta "made in demoludy", rozstrzygają o rozrywkowym potencjale omawianej produkcji. Pomimo, że Deodato stara się wycisnąć możliwie jak najwięcej suspensu z powierzonego mu materiału, jego twór zdecydowanie bardziej przypadnie do gustu koneserom złego smaku, niż widzom nastawionym na rasowy dreszczowiec z krwi i kości. Tak, zgadza się: "Vortice mortale" jest filmem tak zniewalająco prostodusznym w swej kiczowatej manierze, że nie sposób go nie polubić. Półtorej godziny obserwowania złego aktorstwa i biustów dowolnie wybranego rozmiaru w oczekiwaniu na z góry wiadomy finał? Ja wsiadam do tej pralki!

Ocena: **


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz