8/14/2016

Bone Tomahawk (2015)

dir. S. Craig Zahler


Małe miasteczko gdzieś na Dzikim Zachodzie. Pewnego wieczoru w miejscowym barze pojawia się nieznajomy. Zaalarmowany pojawieniem się tajemniczego przybysza szeryf dokonuje prewencyjnego aresztowania. Tej samej nocy w mieścinie zjawiają się kolejni intruzi. Porywają aresztanta, zastępcę szeryfa oraz lekarkę. Naprędce skonstruowana zostaje grupa ratownicza, której celem jest odbicie porwanych z rąk słynących z okrucieństwa dzikusów... 



Klasyczna sytuacja: grupa śmiałków przemierza pustynię, aby dotrzeć do kryjówki plemienia Indian, które porwało bliskie im osoby. Jako żywo brzmi to niczym pobieżne streszczenie fabuły "PoszukiwaczyJohna Forda. Debiutujący za kamerą S. Craig Zahler odgrzewa tradycyjny westernowy koncept, dla smaku dodając doń pikantne aromaty rodem z horroru. Już scena otwierająca, w której dwóch rabusiów bezcześci indiańskie cmentarzysko, za co spotyka ich surowa kara, to oczywisty ukłon w stronę slasherowych schematów. Następujące później rozbudowane zawiązanie akcji trzyma się już blisko reguł końskiej opery. Ów stan rzeczy nie ulega znaczącym zmianom przez jakieś 3/4 filmu, im bliżej końca jednak, tym wyraźniej pobrzmiewają tony charakterystyczne dla kina grozy. 



Zahler nie jest bynajmniej pierwszym, który zdecydował się na podobny melanż gatunkowy. Nie ma się co okłamywać: znany wcześniej głównie jako pisarz reżyser na wyżyny oryginalności bynajmniej się nie wspina. Sam motyw bandy zdegenerowanych kanibali to wyraźna reminiscencja wynaturzonych klanów z "Teksańskiej masakry piłą mechanicznąTobe Hoopera i "Wzgórza mają oczyWesa Cravena. Lęk przed nieznanym, pierwotnym i odrzucającym powszechnie akceptowalny model cywilizacyjny, to wciąż chwytliwy temat, Zahler wygrywa go zaś w sposób zręczny i - choć zabrzmi to może nieadekwatnie w tym przypadku – całkiem świeży. 



Kluczem do sukcesu okazuje się być bowiem sam styl narracji oraz pisarskie doświadczenia autora. Akcja poprowadzona została niespiesznie, ekspozycja postaci jest mozolna niczym w kinie sprzed ładnych paru dekad, jednak decyzja o przyjęciu tradycyjnego toku opowiadania, bez gwałtownych przeskoków i wrzucania widza na nazbyt głęboką wodę, nadaje przedsięwzięciu szlachetny rys. Dobre są również dialogi, miejscami może nazbyt zmanierowane, "literackie" właśnie, a przecież "wpadające w ucho", dopasowane do ogólnej estetyki. Co więcej, brzmią one wiarygodnie w ustach starych wyjadaczy pokroju Kurta Russella i Richarda Jenkinsa. Jakby nie patrzeć, debiutant dobrego miał nosa do obsady, tu i ówdzie wciskając zaskakujące smaczki w postaci epizodów z udziałem Sean YoungMichaela Paré czy Sida Haiga.  


Oczywiście, jak z reguły to bywa w przypadku pierwszych kroków na nieznanym terytorium, nie obyło się bez paru potknięć. "Bone Tomahawk" w kilku miejscach nie grzeszy więc logiką, bywa naciągany, tudzież przybiera przesadnie efekciarskie pozy. Zahler łata jednak dziury z uporem godnym lepszej sprawy i wychodzi z tej batalii obronną ręką. Jego dzieło płynie lekko, nie nadyma się, nie puszy w staraniach osiągnięcia wielkości. Wręcz przeciwnie, od razu widoczny jest skromny budżet, uznanie jednak budzi jego umiejętne spożytkowanie. Z kolei tych kilka elementów szoku, jakie twórca serwuje widzowi w drugiej połowie historii, dodaje jej pazura i charakteru. Po seansie nie mamy już wątpliwości, że idąc w parze western i horror mogą się prezentować bardzo elegancko.

Ocena: ****



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz