4/21/2018

Aska Susayanlar: Seks ve Cinayet (1972)

dir. Mehmet Aslan



Ciągle tylko te włoskie zżynki, rip-offy, podróbki, przyszywane sequele amerykańskich hitów. Zwariować można. A gdyby tak dla odmiany, na ten przykład, zobaczyć jak... Turcy małpują Włochów? Istnieje taka unikatowa możliwość. "Aska Susayanlar: Seks ve Cinayet" aka "Thirsty for Love, Sex, Murder" to przez nikogo niechciany remake giallo Sergio Martino "The Strange Vice of Mrs Wardh". 


Giallo po turecku? To tak, jakby zamówić pizzę, a dostać kebabem w twarz. Cóż, przynajmniej takie uczucia towarzyszą seansowi. Zaczyna się, zgodnie ze słynną wytyczną, od przysłowiowego trzęsienia ziemi: łapiąca stopa kobieta natyka się nie na dobrego Samarytanina, a na psychopatę, który ewidentnie pragnie wyrządzić jej krzywdę. "Błyskotliwie" zrealizowana sekwencja pościgu za uciekającą przez leśne knieje niewiastą zawiera m.in. ciężkie do pojęcia podskoki napastnika oraz trudne do przeoczenia ujęcie, w którym członek ekipy trzyma gałąź, tak by operator przypadkiem nie uderzył się w twarz. W końcu, zrezygnowana ofiara rezygnuje z ucieczki i przysiada na pieńku drzewa. Wtem, zjawia się ukrywający oblicze za ciemnymi okularami (cóż za sprytne przebranie!) morderca. Dziewczyna próbuje go nakłonić do zmiany złowieszczych zamiarów i postanawia się rozebrać, w nadziei, że jej wdzięki ostudzą zapał przyjemniaczka, ale ten nie korzysta z okazji. Zamiast tego, tnie brzytwą goły brzuch zdobyczy.


Uff! Szczęśliwie, później tempo nieco już zwalnia. Owszem, nadal jest amatorsko i pokracznie, ale schemat w dalszej części sprowadza się do nużących scen dialogowych, przetykanych niemrawymi scenami mordów. Trochę jak porno, tylko seksu mniej i bez genitaliów (ba! odtwórczyni głównej roli najwyraźniej się trochę wstydzi, więc w scenach "rozbieranych" zakrywa piersi dłońmi). Fabuła, jak już napomknąłem, wzięta została z "żółtego" klasyka z Edwige Fenech i - poza skrótami i zmienionym zakończeniem - wielu różnic nie znajdziemy. Niektóre sceny zostały wręcz dosłownie skopiowane, jak choćby pamiętna sekwencja gwałtu w strugach deszczu. Tutaj też w zwolnionym tempie, ale bez grama finezji. 


"Seks ve Cinayet" na przemian śmieszy i zanudza na śmierć. Widoczny gołym okiem niski budżet może stanowić pewną okoliczność łagodzącą, niemniej skomponowany najwyraźniej przez przedszkolaka soundtrack, kiepskie aktorstwo i realizatorskie wpadki mają prawo dać się odbiorcy we znaki. Pewne urozmaicenie stanowią okazjonalne udziwnienia (vide: w jednej ze scen, kamera z niewiadomych przyczyn ustawiona zostaje poziomo) oraz "wybuchowy" finisz, w którym rycerz w zbroi mknie na ratunek swej wybrance, unikając kul oprychów dzięki serii fikołków. Jeśli jeszcze nie przyszło Wam to na myśl, to dopowiem, to co dopowiedziane być winno: omawiana pozycja to czyste kuriozum, które zaspokoi zmysły każdego celuloidowego popaprańca. Pod warunkiem, że najpierw go nie zmorzy. Twórcy mieli jednak litość, bo rzecz trwa zaledwie godzinę, a tyle z życia stracić można równie dobrze, stojąc w korku.

Ocena: *



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz