dir. Tulio Demicheli
Ricco Aversi (Christopher Mitchum) wychodzi z więzienia po
dwuletniej odsiadce. Za kratki trafił próbując pomścić śmierć swojego ojca,
właściciela fabryki, który został zamordowany przez gangstera Don Vito (Arthur
Kennedy). Don Vito nie tylko przejął rodzinny biznes Aversich, ale także
przywłaszczył sobie dziewczynę Ricco, Rosę (Malisa Longo). Chłopak początkowo
rozważa zaniechanie wendetty, jednak za namową matki decyduje się dokończyć
porachunki z mafiosem…
Eurocrime w wydaniu mocno szowinistycznym i przegiętym. Obraz Argentyńczyka Tulio Demicheliego to naładowane trotylem kino zemsty, w którym owa zemsta jest dokładnie taka, jakiej oczekujemy: krwawa i brutalna. Już scena otwierająca, w której jesteśmy świadkami egzekucji nestora rodu, zwiastuje że możemy liczyć na solidne gore: morderca przytyka broń do skroni ofiary, a już moment później z rozwalonej pociskiem czaszki wypływa gałka oczna. Następnie poznajemy głównego bohatera: Ricco na pierwszy rzut oka to kawał życiowej pierdoły. Nosi długie blond włosy, a przywołany do porządku przez ojca, wprost oświadcza, że nie jest człekiem przemocowym i brzydzi się technikami biznesowymi rodziciela. Pozory mogą jednak zwodzić: chudzielec o zamulonym spojrzeniu Chrisa Mitchuma to kawał karateki, który przyparty do muru jest w stanie rozgromić maczystowskich workerów z ojcowskiego zakładu. Po prawdzie, syn Roberta wydaje się być kiepskim wyborem do roli kopiącego tyłki Ricco: łatwiej wyobrazić sobie go przy kominku z gitarą, śpiewającego serenady, niż rozgramiającego mafię, ale cóż - casting bywa ślepy.
Niezależnie od aktorskich umiejętności głównej gwiazdy, Ricco stanowi ucztę dla oczu i ducha
każdego entuzjasty spaghetti akcji (tudzież paelli, bo mamy do czynienia z
koprodukcją). Zwłaszcza gdy na ekran wkracza Barbara Bouchet z gigantycznym
dekoltem jako drobna oszustka, która stworzy z bohaterem zgraną drużynę
mścicieli i która odstawia cudny striptiz na masce samochodu pośród oparów mgły
(nawiasem mówiąc: Mitchum w ogóle jest tutaj rozchwytywany, bo tęsknie wzdycha
doń również skąpo odziana Longo). Lub gdy przechodzimy do celebrowania
zwyczajów włoskiej mafii: oto zdradziecki sługus Don Vito zostaje ukarany przez
bossa kastracją (ukazaną w pełnym bogactwie detali, choć efekt nieco psuje
fakt, iż z miejsca widać, że uciapana zostaje gumowa atrapa). Chwilę potem
nieszczęśnik zostaje nakarmiony swoimi klejnotami i ląduje w kadzi pełnej
żrącego kwasu. Tak się kończy przyprawianie rogów szefowi fabryki mydła.
Demicheli największe armaty odpala zresztą dopiero pod
koniec: to, co do tej pory było jedynie zabawą, robi się poważne, gdy Ricco
traci dosłownie wszystkich bliskich i wkracza na wojenną ścieżkę. Finał jest
fatalistyczny i nie pozostawia żadnych nadziei. Ciężar gatunkowy i ambicje wciąż
pozostają jednak w służbie eksploatacyjnej maniery, bo liczą się przede
wszystkim rozpierducha i odpowiednio satysfakcjonujący wymiar kary za
przewinienia. Oczyszczeni w ogniu zemsty, wybaczamy scenariuszowe głupoty (jest
ich trochę) i nawet żal nam ostatecznie tego Chrisa. Urwał się ten Tolek Banan z
gruszy, ale miał jaja, by dokończyć co zaczął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz