6/23/2021

¡Tintorera! (1977)

dir. René Cardona Jr.


Rekin tygrysi - największy przedstawiciel rodziny żarłaczowatych, uznawany też za jeden z najniebezpieczniejszych gatunków rekina. Dzierży dumne drugie miejsce pod względem liczby ataków na ludzi po osławionym żarłaczu białym. Występuje w klimatach tropikalnym i umiarkowanym, a miejscem jego żeru są często płytkie rafy, idealnie nadające się do ataków na rodzaj ludzki.

¡Tintorera! (znany również pod anglojęzycznym tytułem Tintorera: Killer Shark) uznawane jest za jeden z rozlicznych rip-offów Szczęk (1975), kręconych z myślą o podczepieniu się pod wielki sukces Spielberga. I w pewnym sensie jest to krzywdząca opinia. Tu i ówdzie spotkałem się bowiem z narzekaniami: że nudny, że mało akcji, że nieciekawa fabuła. Jeśli podchodzić do filmu jako do jeszcze jednej podróby hollywoodzkiego hitu, to zawód rzeczywiście może być spory. Rzecz w tym, że René Cardona Jr. oparł się na książce oceanografa Ramóna Bravo i sam motyw polowania na rekina-zabójcę zajmuje w filmie ostatnie 20 minut. Całą resztę stanowi melanż romansu i kina przygodowego, osadzony w bajecznych lokacjach Isla Mujeres na Karaibach.

Bohaterem historii jest biznesmen Steve (Hugo Stiglitz), który by podreperować nadszarpnięte przez stres i morderczą pracę zdrowie udaje się na urlop na meksykańską wyspę. Mężczyzna ma do swojej dyspozycji prywatny jacht zacumowany u wybrzeży, co zapewnia idealne warunki do wyciszenia i złapania dystansu. Steve szybko odkrywa jednak uroki życia w tropikalnym raju i wdaje się w romans z urodziwą brytyjską turystką Patricią (Fiona Lewis). Zakusy w jej kierunku czyni również miejscowy lowelas Miguel (Andrés García). Początkowo obaj adoratorowie zawzięcie rywalizują ze sobą, jednak z czasem – gdy Patricia zniknie z horyzontu pożarta przez rekina – mężczyzn połączy przyjaźń…

W pełnej, nieokrojonej wersji, ¡Tintorera! trwa 126 minut, z czego większość zajmują dzieje trójkąta z miłosnego, jaki zjednoczy Steve’a, Miguela i kolejną angielską kochanicę, graną przez Susan "Dirty Mary" George. Rekiny tymczasem pływają sobie gdzieś w tle, nie mącąc zbytnio sielskiej atmosfery (choć polowanie na nie jest jednym z ulubionych zajęć naszych kurortowych podrywaczy). Nic dziwnego, że w wersji na rynek amerykański film został okrojony o dobre 40 minut materiału, tak aby możliwie jak najbardziej wyeksponować aspekt przygodowy, a mniej emocjonujące składowe usunąć w cień. Prawdą bowiem jest, że obraz Cardony słabo sprawdza się jako klasyczne animal attack, swobodnie żonglując wątkami (pierwsza śmierć nie wywołuje nawet najmniejszego poruszenia, gdyż kochanek jest przekonany, że jego oblubienica wróciła do domu - rozwiązanie, które w hollywoodzkiej produkcji nie przeszłoby i za tysiąc lat!) i co rusz skręcając w stronę obyczajówki. Osobiście doceniam jednak wyraziście rozrysowane postaci, z którymi jako widz mam czas w trakcie seansu się zżyć, co okaże się niezwykle pomocne, gdy do akcji już na dobre wkroczy podwodny drapieżca.

A skoro już mowa o wodzie – trzeba przyznać, że zdjęcia podwodne stanowią jeden z największych atutów dzieła. Zrealizowane zostały pod nadzorem wspomnianego Ramóna Bravo i prezentują się doprawdy olśniewająco. Co więcej, w odróżnieniu od opartych na mechanicznych kukłach Szczęk, w ¡Tintorera! wystąpiły prawdziwe okazy, co zapewnia nieoceniony stopień realizmu i… przy okazji było powodem wielu kontrowersji. Cardona Jr. postanowił bowiem włączyć do swego filmu prawdziwe sceny polowań, a „bodycount” jest naprawdę spory, wliczając weń duże ilości rekinów, jedną płaszczkę, a nawet użytego w formie przynęty żółwia morskiego. Meksykanin z pewnością nie należał do najbardziej cenionych przez obrońców zwierząt twórców.

Tak czy siak, ¡Tintorera! skutecznie operuje wakacyjnym klimatem, wyciskając z malowniczych lokacji 100% ich uroku. Miejscami można odnieść wrażenie, jakby reżysera wcale nie obchodziła sensacyjna fabuła, ale przyznam, że meandryczny charakter historii i niespieszna ekspozycja doskonale trafiły w mój gust, pozwalając skupić się na tym, co w przypadku B-klasowej roboty zapewne byłoby tylko tłem: bohaterach, interakcjach między nimi i okolicznościach przyrody, w jakich się poznają. Elementy thrillera de facto stanowią tutaj jedynie dodatek, ale gdy już dochodzimy do krwistych wydarzeń, to zrealizowane są na satysfakcjonującym poziomie i dodatkowo poparte chwytliwym motywem muzycznym Basila Poledourisa. A reszta? Plaża, lazurowe morze, drinki z palemką, dziewczyny w bikini (częściej bez) – w sam raz na letnie upały!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz