8/23/2017

The Killers (1946)

dir. Robert Siodmak



Małe miasteczko o nazwie Brentwood w stanie New Jersey. Późnym wieczorem, w miejscowym barze zjawia się dwóch nieznajomych. Pytają o niejakiego "Szweda", pracownika stacji benzynowej. W przeciągu kilku minut terroryzują załogę knajpki, jednoznacznie dając do zrozumienia, że ich celem jest zlikwidowanie poszukiwanego mężczyzny. Kiedy staje się jasne, że ich cel nie przybędzie tego dnia na obiad, wyruszają do jego domu. "Szwed" ginie od kul z rewolwerów, a zabójcy znikają tak szybko, jak się pojawili. Oprócz policji, sprawą zajmuje się także wysłannik towarzystwa ubezpieczeniowego, który bada przeszłość denata i próbuje ustalić, kto i dlaczego go zamordował...


Fabuła filmu Roberta Siodmaka wywiedziona została z krótkiego opowiadania Ernesta Hemingwaya. Scenarzyści Richard Brooks oraz John Huston (który nie został umieszczony w napisach ze względu na kontrakt wiążący go z inną wytwórnią, tj. Warner Bros.) rozbudowali skromną historię, dopisując niewesołe dzieje głównego bohatera. Poznajemy je w serii retrospekcji, zupełnie jak miało to miejsce w starszym o pięć lat arcydziele Orsona Wellesa "Obywatel Kane". Grany przez Burta Lancastera Ole "Swede" Anderson okazuje się być postacią zgoła tragiczną, którą los pomiatał zbyt wiele razy, wystarczająco wiele, by ten w końcu się poddał. 


"The Killers" uchodzi dziś za jeden z najlepszych filmów noir w dziejach. Mamy tu wszak wszystko, co definiuje ten gatunek: kryminalną intrygę, zaplanowany pieczołowicie napad, twardych gangsterów, uwikłanego w ciemne interesy brutala-romantyka, a wreszcie - wzorcową femme fatale. Wcielająca się w Kitty Collins Ava Gardner jest zmysłowa, wyrachowana i stąpa po trupach do celu. Słowem: kobieta marzeń. 


Dzieło Siodmaka, który na swym koncie posiada przynajmniej kilka wartych uwagi "czarnych kryminałów", trafiło po latach "na przechowanie" do Biblioteki Kongresu, ze względu na swe "kulturowe, historyczne i estetyczne znaczenie". Najlepiej zatrzymać się na dłużej przy pierwszej i ostatniej kwestii, resztę pozostawiając akademikom, bowiem "Zabójcy" to po prostu wzorcowo skrojona, wciągająca jak cholera opowieść o facecie, który sięgnął dna i już nigdy nie zdołał odciąć się od swej ponurej przeszłości. Wiedząc, jak przykry czeka go koniec, wciąż nie potrafimy powstrzymać się od kibicowania mu, a operujące światłem i cieniem zdjęcia autorstwa Woody'ego Bredella (m.in. również "Lady on a Train" Charlesa Davida) oraz muzyka Miklósa Rózsy, czynią z seansu prawdziwie upajającą ucztę dla amatorów mrocznych refleksji w oparach moralnej dwuznaczności.

Ocena: *****



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz