1/15/2017

Gimme Shelter (1970)

dir. Albert Maysles, David Maysles, Charlotte Zwerin


Festiwal w Woodstock uznawany jest za punkt kulminacyjny rozkwitu kultury hipisowskiej, generacji flower-power, idei miłości i pokoju. Na tej samej zasadzie symboliczny jej zmierzch nastąpić miał podczas festiwalu w Altamont, który odbył się zaledwie cztery miesiące później, 6 grudnia 1969 roku, na torze wyścigowym w rejonie San Francisco. Gwiazdą wieczoru od początku mieli być The Rolling Stones, którzy właśnie podróżowali z trasą koncertową po Stanach Zjednoczonych. Już od początku organizacja darmowego koncertu przysparzała trudności. Na krótko przed zaplanowaną datą trzeba było w pośpiechu zmieniać lokalizację imprezy. Już wtedy było wiadomo, że dla zjeżdżających z całego kraju pielgrzymek entuzjastów muzyki rockowej nie starczy miejsca. Kolejnym błędem było wynajęcie w charakterze "ochrony" członków Hell's Angels. Do pierwszych zamieszek doszło już na samym początku występów, zwieńczeniem był zaś set zagrany przez brytyjskich bożyszczy, w trakcie którego pod sceną zasztyletowano czarnego chłopaka. Nieświadomi powagi sytuacji Stonesi kontynuowali przedstawienie, które zaowocowało potężnym kacem i końcem marzeń epoki określanej jako "Lato miłości". 


Wydarzenia owe zostały skrzętnie zarejestrowane przez braci Maysles w ich głośnym dokumencie "Gimme Shelter". Mayslesowie towarzyszyli Stonesom podczas całego amerykańskiego tournee, jednak to właśnie finałowa "rozróba" w kalifornijskich dekoracjach miała dostarczyć materiału najbardziej sensacyjnego. Obserwując reakcje gwiazdorów rock n' rolla w montażowni, gdzie przeglądają efekty pracy filmowców, trudno oprzeć się wrażeniu, że nie są oni bynajmniej zbyt radzi z ich zawartości. Nonszalanckie wypowiedzi Micka Jaggera zestawione zostały z jego bezradnymi próbami uspokojenia publiki podczas wykonywania pamiętnego "Sympathy for the Devil" ("Zawsze, gdy zaczynamy grać ten utwór, dzieje się coś dziwnego"). To, co miało być najlepszą plenerową imprezą roku, dorównującą samemu Woodstockowi, okazało się koszmarnym snem, który jeszcze przez długi czas miał ciągnąć się za Rolling Stones. Wystarczy nadmienić, że wspomniany przebój o "współczuciu dla diabła" przez parę następnych lat nie był wykonywany przez grupę na scenie. 


To, że dzisiaj możemy obserwować owe historyczne chwile, to w dużej mierze zasługa przypadku. Jak to często bywa, zrodzonego zapewne z przeznaczenia. Gdyby nie decyzja duetu dokumentalistów o towarzyszeniu z kamerami idolom z Wysp na gościnnych występach u Wuja Sama, o Altamont moglibyśmy dzisiaj jedynie przeczytać w książkach. Tymczasem pewne rzeczy trudno oddać należycie inaczej niż na taśmie celuloidowej. Albert i David Maysles beznamiętnie przypatrują się zbliżającej się tragedii, której nie przewidzieli ani muzycy, ani organizatorzy. A może przewidzieć nie chcieli. Wisi ona jednak w powietrzu, widoczna w bezceremonialnym sposobie "pilnowania porządku" przez Hell's Angels, w narkotycznej atmosferze hedonizmu panującej na torze w Altamont. Bilans: liczne pobicia, ciężkie obrażenia, cztery zgony i... cztery porody. Po latach darmowy koncert Micka i spółki złą sławę "zwyrodniałego dziecka Ery Wodnika" będzie dzielić wespół z szokującymi zbrodniami "Rodziny"Mansona. 


"Gimme Shelter" to pozycja o wartości nie do przecenienia i przyzna mi w tej kwestii rację nawet ten, kto do grona fanów The Rolling Stones nigdy się nie zaliczał. Dzieło, które wychodzi daleko poza wąskie ramy dokumentu muzycznego, oferując zapis przemian i nastrojów społecznych, zapis czasów, które dawno minęły, zapis "raju utraconego". Oglądany zaś z bliska, raj ów ma podejrzanie rogate oblicze. 


P.S. Wydanie DVD, zawiera oprócz samego filmu parę ciekawych dodatków. Oprócz komentarza audio, na płycie możemy znaleźć m.in. relację z Altamont radia KSAN, odrzucone w fazie montażu sceniczne wykonania "Oh Carol", "Little Queenie" i "Prodigal Son" oraz krótki filmik zza kulis z udziałem Micka oraz Ike'a i Tiny Turner.

Ocena: ******


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz