9/16/2016

Interiors (1978)

dir. Woody Allen


Zapatrzony w ascetyczne dramaty Ingmara Bergmana, Woody Allen w 1978 roku popełnił swój pierwszy "poważny" film. Niejako by zaznaczyć w wyraźny sposób odejście od formuły wcześniejszych, frywolnych komedii pokroju "Bierz forsę i w nogi" czy "Śpiocha", reżyser po raz pierwszy nie pojawił się przed kamerą jako aktor. W efekcie otrzymaliśmy bodaj najbardziej przygnębiający obraz w całej jego karierze. 



Zaledwie w rok po sukcesie "Annie Hall", Nowojorczyk popadł w ton iście grobowy. "Wnętrza" to kameralna opowieść o pewnej rodzinie, równie dobrze mogłaby sprawdzić się na deskach teatru. Mamy tutaj trzy siostry, na których losach ciąży choroba psychiczna ich matki. Joey (Mary Beth Hurt) szuka akceptacji ze strony rodzicielki, jednocześnie czekając na wielki życiowy przełom, który nigdy nie nadchodzi. Renata (Diane Keaton) to wypalona poetka, zmagająca się z przerośniętym ego swego męża-alkoholika. Flyn (Kristin Griffith) z kolei odnosi sukcesy jako aktorka telewizyjna, ją tarcia i problemy wewnątrzrodzinne zdają się dotykać w najmniejszym stopniu. Tymczasem Eve (Geraldine Page) wciąż nie może pozbierać się po odejściu męża, wsparcia szuka u swych córek, żyjąc nadzieją, że niebawem okres separacji się zakończy. Arthur (E.G. Marshall) nie ma zamiaru jednak wracać, podczas pobytu w Grecji poznał rówieśniczkę, z którą zamierza wstąpić w związek małżeński...



Allen penetruje wzajemne relacje w ramach dysfunkcyjnej familii z wnikliwością godną swego szwedzkiego mistrza. Rysunek postaci jest nienachalny, dominują półcienie, z czasem poznajemy coraz więcej sekretów z życia bohaterów, pojawiają się kolejne pęknięcia na portrecie wzorcowej inteligenckiej komórki rodzinnej. W porównaniu z wcześniejszymi dokonaniami reżysera, szokować może praktycznie całkowita rezygnacja z akcentów humorystycznych. "Wnętrza" to ponura psychodrama, utkana z pozornie mało znaczących rozmów i gestów. Napięcie jednak wciąż rośnie, niczym w najlepszym dreszczowcu Hitchcocka, po to, by eksplodować w poruszających scenach finałowych. Kapitalna jest sekwencja weselna, która swą tonacją przypomina raczej stypę, aniżeli radosne święto nowożeńców. Scena ukradkowych spojrzeń, w których czają się żal i niesmak. Z nastrojem rozczarowania korespondują ujęcia wzburzonego oceanu, wiszące na niebie czarne chmury są zapowiedzią tragedii.



Twórca "Manhattanu" z godną podziwu konsekwencją dopasowuje środki filmowego wyrazu do charakteru swej opowieści. Forma jest tu oszczędna do bólu: brak podkładu muzycznego (w trakcie trwania filmu usłyszymy jedynie fragmenty dwóch standardów jazzowych), ekshibicjonistyczne zdjęcia Gordona Willisa i dyskretny scenograficzny pedantyzm Joela Schumachera wnoszą do pomieszczeń, w których rozgrywa się akcja chłód i zobojętnienie. Chłodny jest także styl literacki Allena, który przyglądając się beznamiętnie wielkiej klęsce, przekornie tytułuje swój obraz od pierwszego słowa, jakie wystukał na swej maszynie do pisania w trakcie pracy nad scenariuszem. INT., skrót od "INTERIOR", wnętrze, miejsce gdzie toczy się mała apokalipsa. Zgrzebnie udekorowane, pełne duchów przeszłości i rozczarowania teraźniejszością.

Ocena: ******



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz