dir. Claude Mulot
The Blood Rose to kolejny, po The Awful Dr. Orloff (1962) Jesúsa Franco, remake słynnego horroru Georgesa Franju Eyes Without a Face (1960). Podobnie jak miało to miejsce w przypadku Franco, Mulot przyjmuje eksploatacyjną perspektywę, wyciskając z pomysłu wyjściowego przede wszystkim makabryczny potencjał. Jak na moment powstania, rzecz zaskakuje też potężną dawką golizny, która uatrakcyjnia miejscami nazbyt statyczną akcję. W efekcie otrzymujemy mocno rozerotyzowany horror gotycki, cechujący się powolna narracją i dość ponurym nastrojem. Sporo miejsca poświęcone zostało dezintegracji psychicznej głównego bohatera i jego popadającej w obłęd ukochanej. Anne zrazu przedstawiona jest jako wrażliwa, empatyczna kobieta. W momencie gdy traci swój największy atut - urodę, stopniowo zaczyna przemieniać się w pozbawioną ludzkich odruchów bestię, która bez mrugnięcia okiem wykańcza każdą niewygodną jej osobę. Frédéric jest zaś zakładnikiem w tym związku, bezradnym w obliczu tragedii najbliższej osoby, z czasem współwinnym jej zbrodni.
Trzeba zatem oddać, że Mulot (kilka lat później przebranżowi się na ostrą pornografię i popełni m.in. wyśmienite La-femme objet [1981], które podpisze pseudonimem... Frédéric Lansac) próbuje wycisnąć z historii nieco więcej, niż tylko tanie efekty szoku. Inna sprawa, że czasami nie do końca mu to wychodzi, a elementy potraktowane stuprocentowo serio sąsiadują z takimi, które ciężko przyjąć na poważnie. Najlepszym tego przykładem postaci dwóch niemych karłów, którzy robią za służących w zamku bohatera. Jak sam mówi właściciel, przed laty przygarnęła ich jego matka, by uchronić przed przemocą ze strony lokalnych wieśniaków. Duet karłów w praktyce ma za zadanie chodzić w przebraniach jaskiniowców (przez tyle lat ich pan mógłby im wszak kupić jakieś cywilizowane ubrania) i obłapiać roznegliżowane damy. Odegrają oni ostatecznie w opowieści znaczącą rolę, jednak ich groteskowa obecność ociera się o parodystyczną sztampę. Znacznie ciekawiej prezentuje się postać „szalonego naukowca” w wydaniu Howarda Vernona (który, przypomnijmy, wcielał się również w dra Orloffa), który okazuje się… wcale nie być aż tak szalony. Profesor Römer to de facto bohater tragiczny, wybitny specjalista w swej dziedzinie, który wciąż pokutuje za tragiczną w skutkach pomyłkę sprzed lat.
The Blood Rose ma więc w zanadrzu pomysły ciekawe, nierzadko wychodzące poza ramy gatunku, całości doskwiera jednak przede wszystkim zasadzająca się u podstaw wtórność fabuły, którą na przestrzeni lat wałkowano w europejskim kinie wielokrotnie. I dzieło Mulota bynajmniej nie należy do czołówki adaptacji powieści Jeana Redona (oficjalnie zresztą nią nie jest, jedynie podbiera wątki z filmu Franju). Sygnalizuje pewne frapujące tropy, ale też co rusz gubi tempo. Cieszy oczy widokiem urokliwych aktorek w negliżu, ale nie ma odwagi by pójść krok dalej i osunąć się całkowicie w odmęty sleazu (prawdopodobnie kilka lat później byłoby w tej kwestii znacznie śmielej). Miejscami przywodzi na myśl poetyckie straszydła od Jeana Rollina, ale też za mało tu surrealistycznego szaleństwa, by porównywać ów tytuł choćby do - powstających w tym samym okresie - pierwszych dzieł wytrwale eksplorującego wampiryczną tematykę Francuza. Mimo wszystko, koneserzy eurotrashu w wydaniu stylowym mają prawo poczuć miętę, bo jakiś tam swój urok obraz Mulota posiada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz