11/23/2019

Mi chiamavano 'Requiescat'... ma avevano sbagliato (1973)

dir. Mario Bianchi


Banda konfederackich weteranów plądruje, grabi i gwałci, uprzykrzając życie stróżom prawa. Jeden z nich,  kapitan Jeff Madison (Sergio Ciani), za punkt honoru obiera sobie powstrzymanie bezwzględnych maruderów. W trakcie starcie zostaje jednak przez nich upokorzony i postrzelony w prawą dłoń, co czyni z niego kalekę i odbiera mu sławę jednego z najszybszych rewolwerowców. Okaleczony oficer poprzysięga krwawą zemstę...



Trzeci film i zarazem trzeci spaghetti western w dorobku Mario Bianchiego. W odróżnieniu od raczej lekkich w tonie "Kill the Poker Player" oraz "Masked Thief", tym razem mamy do czynienia z nihilistycznym wydaniem gatunku. "Fast Hand is Still My Name" cieszy się złą sławą jednego z najbardziej okrutnych spagwestów, choć w moim odczuciu sporo mu brakuje do takich osławionych pretendentów, jak "Cut-Throats Nine" Joaquína Luisa Romero Marchenta czy "Four of the Apocalypse" Lucio Fulciego. Jak w przypadku poprzednich dwóch dokonań Bianchiego, tak i tutaj ciąży niski budżet i lichy warsztat reżyserski twórcy. Z pewnością niektóre pomysły robiłyby większe wrażenie, gdyby tylko zrealizowane zostały z udziałem lepszej ekipy (jak choćby "podła" scena upokarzania kapitana Madisona, w której jest on opluwany przez swoich oprawców).



Pod względem aktorstwa mamy tutaj do czynienia z pojedynkiem pomiędzy dwójką głównych antagonistów. Ciani, niegdyś gwiazda kina peplum, jest zbyt bezpłciowy, by kibicować jego "szybkostrzelnemu" bohaterowi. Odziany w efektowną czerń, jawi się jako kartonowa postać o spojrzeniu zbitego psa. Na drugim krańcu mamy Williama Bergera, który szarżuje co niemiara w roli psychopatycznego Machedo. Jego czarny charakter jest jednak do tego stopnia przerysowany, że efekt jest wręcz groteskowy. Na drugim planie powracają też znani z wcześniejszych obrazów Bianchiego wyjadacze: Frank Braña, Gilberto Galimberti czy Francisco Sanz. 



Docenić należy fakt, iż Bianchi kręci z tzw. "powagą", podczas gdy wielu włoskich reżyserów poszło w tym czasie w westernach w komediowe rejony. Ciężko jednak nie odnotować, iż sama historia jest tu licha i ma pretekstowy charakter. Rzecz ratuje się niezłym klimatem i za sprawą paru mocniejszych fragmentów, często jednak - paradoksalnie - wpada w ton niezamierzenie komiczny. Z pewnością nie pomaga koszmarny anglojęzyczny dubbing, na który potencjalni widzowie najwyraźniej są skazani, przynajmniej do czasu, gdy pojawi się jakieś porządne wydanie na BluRayu. Tak czy siak, nie jest to żaden zapomniany makaroniarski klasyk, a pozycja przede wszystkim dla wytrwałych poszukiwaczy alternatywnych doznań. Tym spokojnie można "Fast Hand" polecić, akademicy rozpływający się w zachwytach nad warsztatem Leone nie znajdą tutaj nic dla siebie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz