4/19/2017

Anthropoid (2016)

dir. Sean Ellis


Reinhard Heydrich (1904-1942), Obergruppenführer SS, jeden z architektów tzw. ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej, przez współpracowników ochrzczony przydomkiem "blond bestia". Był prawą ręką Himmlera. Dzięki uporowi, ambicji, ale i brakowi skrupułów, błyskawicznie piął się po szczeblach władzy, pełniąc po kolei najbardziej reprezentatywne funkcje w ramach aparatu bezpieczeństwa III Rzeszy (był m.in. kierownikiem RSHA). W 1941 roku, został mianowany przez Hitlera protektorem Czech i Moraw. Na tym stanowisku dorobił się kolejnego aliasu, ze względu na okrutne metody i terror, jaki zaprowadził w trakcie pełnienia swych obowiązków, miejscowa ludność określała go jako "Rzeźnika z Pragi" (według innych źródeł "Kat Pragi"). Zginął w wyniku zamachu z 27 maja 1942 roku, dokonanego przez komandosów oddelegowanych do tego zadania przez rząd emigracyjny Chechosłowacji.



O zamachu na Heydricha powstało już kilka obrazów. Pierwszy był nakręcony jeszcze w trakcie trwania II Wojny Światowej "Hangmen Also Die!" (1943) Fritza Langa, jednak w tym przypadku prędzej mówić należałoby o luźnej inspiracji faktami, aniżeli dosłownym odwzorowaniu realiów. Sami Czesi po temat sięgnęli dwadzieścia lat później przy okazji filmu Jirí'ego Sequensa pt. "Atentát" (1965). Potem było jeszcze "Operation: Daybreak" w reżyserii Lewisa Gilberta, twórcy trzech "Bondów". Na rok 2017 zapowiedziana jest z kolei premiera "HHhH" Cédrica Jimeneza, którego fabuła również ma koncentrować się na słynnej akcji czeskiego ruchu oporu.



Obraz Jimeneza musiał niejako ustąpić w wyścigu innej produkcji na ten sam temat. W roku 2016 na ekrany kin wszedł bowiem "Anthropoid" Seana Ellisa, z Cillianem Murphym i Jamie Dornanem w rolach zamachowców. Tytuł pochodzi od kryptonimu, jakim opatrzona została operacja zlikwidowania Heydricha. Fabuła trzyma się faktów wiernie, strona techniczna nie budzi zastrzeżeń: na uznanie zasługują zwłaszcza "chłodne" zdjęcia autorstwa samego reżysera. 



Film odznacza się też dobrym tempem, choć... niestety tylko w pierwszej połowie. Od momentu samego zamachu, napięcie zaczyna gwałtownie spadać. I winić w tym przypadku należy nie tyle okoliczność, w której finał historii jest nam doskonale znany - wszak wynik akcji również nie jest tajemnicą, a jednak przygotowania doń skutecznie wciągają - co kartonowe postaci. Jozef Gabčík i Jan Kubiš jako bohaterowie historii, są zwyczajnie nieciekawi, pełni nijakiego heroizmu, a ich rozterki, nawet jeśli już się pojawiają, łatwo zbyć machnięciem ręki. Ta "przezroczystość" to bodaj największy mankament skądinąd przyzwoitego dzieła, które spokojnie może uchodzić za (lekko zamerykanizowaną) lekcję historii.



O fakcie, iż wszyscy Czesi posługują się nienagannym angielskim, sensu nie ma wspominać. W przypadku produkcji hollywoodzkich takie nieścisłości to sprawa zaledwie kosmetyczna. Pod względem charyzmy aktorskiej, Murphy bije Dornana na głowę, ale ten drugi z kolei (ponoć) ładnie wygląda. Jako "rycerze bez skazy" stanowią więc duet mdły, ale wdzięczny. Dla widzów maniakalnie wyłapujących "akcenty polskie" też się coś znajdzie, bo w roli członka ruchu oporu pojawia się zblazowane bożyszcze znad Wisły, Marcin Dorociński. O dziwo, importowany z Polski gwiazdor, tutaj nie przybiera swej zwyczajowej pozy "macho", za to dużo i chętnie przewraca oczami oraz udowadnia, że on "speak English". Ot, taka ciekawostka, sam film zaś nada się i dla pasjonatów historii XX wieku, jak i (nawet bardziej) osób w temacie nierozeznanych. 

Ocena: ***½



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz