Na kolejny, po ciepło przyjętym "Zwartboek", pełnometrażowy projekt od Paula Verhoevena, trzeba było czekać pełen dziesięć lat. W międzyczasie, reżyser wpadł na pomysł eksperymentalnego przedsięwzięcia. Na podstawie krótkiego wstępu autorstwa Kima van Kootena, holenderscy pasjonaci z całego kraju mieli możliwość przygotowania scenariusza dla kolejnego fabularnego filmu słynnego twórcy. Jak twierdzi sam reżyser, po przejrzeniu 35 tysięcy skryptów, żadnego z nich nie uznał za wystarczająco ciekawy i zdecydował się napisać historię samemu, choć w oparciu o pomysły zaczerpnięte z nadesłanych prac. Efektem tego oryginalnego wyzwania był 55-minutowy obraz pod tytułem "Steekspel", dostępny dla widzów w opcji "video-on-demand".
Ten krótki film przedstawia losy pewnej familii z Haarlem. Głowa rodziny, Remco (Peter Blok) jest współwłaścicielem dużej firmy i właśnie obchodzi swoje pięćdziesiąte urodziny. Na wydanym z tej okazji przyjęciu, nieoczekiwanie pojawia się jego byłą kochanka. Kobieta jest w ciąży i w niedwuznaczny sposób sugeruje, kto jest ojcem. Żona Remco, która do tej pory łaskawie tolerowała skoki w bok małżonka, z pewnością nie przejdzie obojętnie nad faktem posiadania tego typu "konkurencji". Szantażowany przez dawną metresę i wspólników, biznesmen decyduje się pójść na układ z inwestorami z Chin i sprzedać wielomilionowe przedsiębiorstwo...
Verhoeven, który od początków nowego stulecia sam skazał się na banicję z Hollywood, określił ów projekt jako swój "14½ film", co jasno sugeruje, że sam twórca nie traktował do końca na poważnie całej afery. "Steekspel" aka "Tricked" istotnie przypomina trochę poligon doświadczalny, ewentualnie odcinek w ramach jakiejś telewizyjnej antologii. Koniec końców, mamy wrażenie obcowania z czymś na wzór rozbudowanego żartu. I jako taka lekka, niezobowiązująca rozrywka, rzecz dostarcza sporo frajdy, zważywszy, że Holender ostatnimi czasy nie rozpieszcza miłośników swego talentu i za kamerą staje rzadko.
Ta tragikomiczna anegdota o dysfunkcyjnej rodzinie, typowych przedstawicielach współczesnej klasy średniej, posiada odpowiednią dozę pikanterii oraz kilka porządnych zwrotów akcji w zanadrzu. Verhoeven nie traci pazura, nawet jeśli to tylko poboczna zabawa w wymyślanie zajmującej historii. Zdecydowanie więcej tu zresztą profesjonalnego podejścia (pierwotnie reżyser planował zatrudnić aktorów-amatorów, skończyło się jednak na zawodowcach), niż nieokiełznanej improwizacji. Znany z prowokacyjnych hollywoodzkich blockbusterów pokroju "Nagiego instynktu" i "Showgirls" ma tutaj możliwość podejścia na luzie, stworzenia bardziej kameralnej, niezobowiązującej eskapady, gdzie w soundtracku znajdzie się nawet miejsce na jedną z ulubionych kapel reżysera, niemieckiego Rammsteina (!). Czuć w tym brak zobowiązań, właściwy dla pobocznych inicjatyw, nie ma za to zbędnej kokieterii. Skromne, bo skromne, ale z satysfakcją. Ocena: ****
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz