Rok 1983 zbliża się wielkimi krokami. Jak zwykle, najgorętszą imprezę sylwestrową przygotowuje słynny menadżer i impresario, Max Wolfe (Allen Garfield). Historia jego show sięga końca szalonych lat 60., od tamtego czasu wystąpiły na nim niezliczone gwiazdy. Nie inaczej ma być tym razem. Szyki Wolfe'owi pragnie jednak pokrzyżować pozbawiony skrupułów biznesmen Colin Beverly (Ed Begley, Jr.), który nie cofnie się przed żadnym podstępem, aby przejąć prawa do odbywającego się co roku koncertu noworocznego w Saturn Theatre...
Obraz Allana Arkusha, jednego z protegowanych Rogera Cormana (pod jego skrzydłami realizował m.in "Hollywood Boulevard" i "Deathsport"), to grubo ciosana satyra na showbusiness. Poziomem, nierzadko absurdalnego, dowcipu nie odbiega znacząco od dokonań tria ZAZ, choć do takiego "Czy leci z nami pilot?" i tak daleko. Slapstickowe gagi przetykane są karykaturalnymi portretami zblazowanej, rockandrollowej braci. Miejscami niebezpiecznie ociera się to o kabaret, szarżujący humor balansuje na granicy przyswajalności, choć zdarzają się też patenty całkiem udane.
Największym atutem omawianej pozycji jest - co do tego wątpliwości być nie może - obsada. Pal licho Daniela Sterna czy Eda Begleya. Pal nawet Paula Bartela i Mary Woronov o urodziwej Stacey Nelkin ("Halloween III") nie wspominając. To epizody w wykonaniu takich osobistości, jak Malcolm McDowell, Lou Reed i John Densmore przyciągają autentyczną uwagę. Najjaśniej spośród wymienionych błyszczy McDowell, który w nieco może nazbyt przerysowany sposób parodiuje Micka Jaggera, niemniej i tak swą charyzmą byłby w stanie podzielić się z kilkoma tuzinami mniej utalentowanych odtwórców. Reed z kolei przyjemnie ujmuje autodystansem jako zmanierowany piosenkarz folkowy, będący wypadkową stylu Boba Dylana i... byłego wokalisty Velvet Underground.
Zbieranina muzycznych indywiduów w ogóle jest tu niezwykle barwna i ratuje lichy, czysto pretekstowy scenariusz. Łatwiej dzięki temu przyswoić poszczególne, nieświeże grepsy, a momenty stricte "odlotowe" też się znajdą. Któż bowiem nie marzy o tym, by zobaczyć pamiętnego Alexa z "Mechanicznej pomarańczy", jak prowadzi filozoficzny dialog ze swoim penisem? Ocena: ***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz