Po okresie spędzonym w Europie, gdzie zagnała go potrzeba większej swobody twórczej, Orson Welles powrócił w 1956 roku do Hollywood. Pierwszym większym projektem, jaki przypadł mu w udziale, była ekranizacja scenariusza zatytułowanego "Badge of Evil", opartego na książce Whita Mastersona. Miał to być rozgrywający się na pograniczu Stanów i Meksyku kryminał, a w charakterze głównej gwiazdy przedsięwzięcia zakontraktowano Charltona Hestona. Welles poprawił scenariusz, podjął się reżyserii i wcielił w kluczową postać starego policyjnego wygi.
Wszystko zaczyna się od zamachu bombowego, którego ofiarą pada amerykański biznesmen i towarzysząca mu pani "lekkich obyczajów". Świadkiem zdarzenia jest przedstawiciel meksykańskiego wydziału do spraw narkotyków, Miguel Vargas (Heston) wraz ze swoją świeżo poślubioną małżonką (Janet Leigh). Wkrótce na miejsce zbrodni przybywają przedstawiciele amerykańskiej policji, wśród nich miejscowa legenda - kapitan Hank Quinlan (Welles we własnej osobie). Quinlan, człowiek zgorzkniały i nieprzyjemny w obyciu, z pogardą odnosi się do osoby Vargasa, jednocześnie zapowiadając rychłe rozwikłanie sprawy. Zgodnie ze swymi słowami, błyskawicznie znajduje podejrzanego oraz wiążące go z morderstwem dowody...
"Dotyk zła" to zapewne ostatni prawdziwie wielki przedstawiciel kina noir. Co ciekawe, stał się nim jakby na przekór wysiłkom kierownictwa studia, w którym powstał: po zmontowaniu przez Wellesa wstępnej wersji, producenci zdecydowali, że niezbędne będą liczne zmiany. Materiał został więc przemontowany, znacząco skrócony, dokręcono również sporą ilość scen, co miało jakoby uczynić fabułę bardziej klarowną. Pomimo sprzeciwów ze strony twórcy, na ekrany trafiła rozmijająca się z jego pierwotną wizją, trwająca półtorej godziny wersja. Film poniósł w Stanach klęskę, promowany jako typowy przedstawiciel kina klasy B. Dopiero po latach, a dokładnie w 1998 roku, producent Rick Schmidlin we współpracy z montażystą Walterem Murchem, postanowili odtworzyć oryginalną koncepcję reżysera, posiłkując się pomysłami, jakie tamten zawarł w swym skierowanym do dyrekcji Universal Studios memo z 1958 roku. Ta rozszerzona wersja jest obecnie najbliższą zamysłowi Wellesa i pozwala w pełni docenić wysiłki autora.
Inna sprawa, że nawet zanim podjęte zostały próby przywrócenia mu właściwego kształtu, "Dotyk zła" już cieszył się uznaniem wśród kinofilów i znawców X muzy. Pierwsi jego wyjątkową siłę oddziaływania dostrzegli Francuzi, w szczególności późniejsi twórcy Nowej Fali, głęboko zafascynowani amerykańskim czarnym kinem. Do historii przeszła licząca sobie trzy minuty i dwadzieścia sekund sekwencja otwierająca, sfilmowana w jednym ujęciu jazda kamery zakończona eksplozją samochodu. Również w późniejszych partiach praca operatora jest jednym z tych elementów, które zasługują na najwyższe uznanie: niestereotypowe kąty ustawienia przypominają o eksperymentalnym zacięciu i wyjątkowym wyczuciu w kwestii strony wizualnej, które zawsze cechowało dorobek Wellesa. Podobnie, ekspresjonistyczna gra światłem i cieniem potęguje mroczną atmosferę i niepokój, jakie towarzyszą seansowi.
Kolejnym aspektem, którego pominąć nie sposób, jest gra aktorska. Na planie zebrała się prawdziwie imponująca obsada, spośród której, oprócz wyżej wspomnianych, wymienić należałoby Marlenę Dietrich, Zsa Zsę Gabor i Dennisa Weavera. Prawdziwym clou programu pozostaje jednak występ samego Wellesa, który tworzy niezwykle sugestywną kreację jako monstrualnych rozmiarów, odpychający glina "starej daty", wyznający zasadę, w myśl której cel uświęca środki. Z kolei decyzja, aby w roli Meksykanina obsadzić Hestona, wówczas kojarzonego głównie z widowiskami biblijnymi, może wydawać się równie kuriozalna, co pomysł, aby z Brada Pitta zrobić Cygana. Na szczęście zdaje ona na ekranie egzamin, bo jako bezwarunkowo prawy Vargas, jeden z największych gwiazdorów ówczesnej Fabryki Snów stanowi naturalną równowagę dla amoralności i zepsucia swego antagonisty.
Trzeba było czasu, aby "Dotyk zła" doczekał się pełnej rehabilitacji i został odkryty na nowo, jako jeszcze jedno arcydzieło w filmografii twórcy "Obywatela Kane'a". Ponoć on sam wybrał ten projekt, pragnąc dowieść, że nawet z kiepskiego materiału wyjściowego da się stworzyć pełnowartościowy obraz. Cóż, dało się nawet więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz