Muszę przyznać, że mnogość intrygujących pozycji w ramach danego gatunku, potrafi być dla pasjonata konwencji prawdziwą udręką. Weźmy bowiem za przykład takie giallo. Każdy kto choć trochę próbował się zagłębić w odmęty włoskich produkcji spod znaku "czarnych rękawiczek", będzie wiedział, iż ich ilość jest wprost zatrważająca. Z jednej strony: nic, tylko się cieszyć, łakoci wszak nigdy za wiele. Z drugiej: jak być szanującym się kinomanem i zręcznie manewrować, łącząc nadrabianie klasyki, bycie na bieżąco i grzeszne przyjemności? Można dostać zawrotu głowy. Z takimi też oto uczuciami, przystępowałem do nocnego seansu dzieła Antonio Bido pod dźwięcznie brzmiącym tytułem "Solamente nero".
Akcja obrazu toczy się współcześnie w Wenecji. Stefano (Lino Capolicchio) przybywa do miasta w odwiedziny do swego brata, księdza Don Paolo (Craig Hill). Niedługo po jego przybyciu, obaj mężczyźni są przypadkowymi świadkami morderstwa. Zdaniem duchownego, zabójstwo może mieć związek z niecnymi praktykami miejscowej śmietanki towarzyskiej, umilającej sobie czas regularnie urządzanymi seansami spirytystycznymi. Wkrótce, poszczególni członkowie okultystycznego kręgu również padają kolejno ofiarą brutalnego zabójcy...
Wenecja wydaje się być wymarzoną lokalizacją dla atmosferycznego giallo, co zresztą skwapliwie wielu twórców nurtu zdołało wykorzystać (choć akurat najgłośniejszy przykład, niesławne "Giallo a Venezia", walorów miasta wyeksploatować należycie nie było w stanie). Bido, we współpracy z operatorem Mario Vulpianim ("La Grande Bouffe") robi z efektownego tła wydarzeń właściwy użytek, kreując gęsty klimat tajemnicy. Bez dwóch zdań zdjęcia oraz świetna ścieżka dźwiękowa autorstwa Stelvio Ciprianiego, to największe atuty omawianej pozycji. Gorzej prezentuje się sam scenariusz, w którym pobrzmiewają nieumiejętnie odgrzewane gatunkowe klisze i motywy (nie wyłączając niedoścignionego arcydzieła Dario Argento "Profondo Rosso", które ewidentnie było tutaj jednym z naczelnych źródeł inspiracji). Historia jest nieciekawa, rozwiązanie zagadki ni to ziębi, ni grzeje, a liczne przestoje w akcji tylko potwierdzają, iż twórcom zabrakło natchnienia.
Jedynymi momentami w trakcie seansu, gdy istotnie wkrada się namiastka suspensu, są sceny zabójstw. Poprowadzone schematycznie i niemal bezkrwawo, wciąż jednak wypadają stylowo i efektownie. W pamięć zapada w szczególności bestialskie morderstwo z domowym kominkiem w roli głównej. O aktorstwie z kolei skłonny jestem powiedzieć tyle, że prezentuje się ono znacznie lepiej niż w przypadku sporej części makaroniarskiej spuścizny straszenia pod patronatem "żółtej okładki". Dialogi - o dziwo - również szczególnie nie szczypią w uszy, co uznać należy za spory plus.
"Solamente nero" to propozycja, która zadowoli przede wszystkim koneserów włoskiej odmiany dreszczowca. Na uznanie bezsprzecznie zasługuje strona techniczna dzieła, tych jednak, którzy oczekują zaskakującej fabuły i świeżych rozwiązań, z przykrością odsyłam do klasyków gatunku, u Bido bowiem od treści bardziej frapująca wydaje się być sama forma. Ocena: ***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz