10/20/2016

Elvis & Nixon (2016)

dir. Liza Johnson


Dnia 21 grudnia 1970 roku Elvis Presley zjawił się przy jednej z bram Białego Domu z prośbą o audiencję o prezydenta Stanów Zjednoczonych. Zaniepokojony napiętą sytuacją w kraju, Król postanowił, iż zostanie tajnym współpracownikiem FBI do spraw narkotyków, pod przykrywką walcząc z rosnącym problemem uzależnień wśród młodzieży. Brzmi jak szalony wymysł scenarzysty, który w latach młodości wypalił zbyt dużo trawki, do spotkania na szczycie pomiędzy muzykiem a prezydentem Nixonem doszło jednak naprawdę, a całe zdarzenie do dziś owiane jest aurą legendy. 



Temat na film wręcz wymarzony. Wyprodukowany przez Amazon Studios "Elvis & Nixon" to de facto drugie podejście do tej historii (wcześniej był jeszcze film telewizyjny z 1997 roku). Mamy do czynienia z opowiedzianą w lekkim tonie anegdotą z pogranicza komedii i kina obyczajowego. Poziom realizacji zbliżony jest do obecnych standardów produkcji na mały ekran, na myśl przychodzą zwłaszcza sieci kablowe pokroju HBO lub AMC. Co z miejsca przyciąga, to nazwiska odtwórców głównych ról. Wprawdzie ani Michael Shannon, ani Kevin Spacey nijak nie przypominają z wyglądu swych historycznych odpowiedników, liczą się wszak możliwości i kunszt aktorski, a tych akurat obu panom odmówić nie można. Mając przed oczami kanciastą facjatę Shannona byłem zrazu pełen wątpliwości, jednak odtwórca roli generała Zoda szybko je rozwiewa. Elvis w jego wykonaniu to odseparowana od realnego życia persona, kryjąca spojrzenie za fasadą ciemnych okularów, obrosła mitem postać z innego wymiaru. W jednej z najlepszych scen, Król Rock 'n' Rolla odkrywa na moment swoją prawdziwą twarz, utyskując na stopień, w jakim sława zniszczyła tego prawdziwego, żywego "chłopca z Memphis w Tennessee", sprawiając, że nieodwracalnie zrósł się on ze swym scenicznym wizerunkiem wielkiej gwiazdy. Aktor umiejętnie balansuje między farsą i przerysowaniem, a próbami nadania swej kreacji ludzkiego wymiaru. Spacey z kolei jest nieco bardziej stonowany. Zdobywca dwóch Oscarów ma już doświadczenie na stanowisku głowy państwa (patrz: serial "House of Cards"), pozwala więc sobie na stosowanie subtelnych środków wyrazu, imitując przygarbioną postawę Nixona, zamaszyste gesty i tembr głosu, bez uciekania się jednak do karykatury. Szczęśliwie, twórcy powstrzymali się w tym przypadku przed jaskrawą charakteryzacją, ciężar pozostawiając na barkach odtwórcy i palety jego umiejętności.



Obraz Lizy Johnson to jedna z tych małych, ale jakże radosnych przyjemności. Kameralny charakter przedsięwzięcia daje widzowi poczucie komfortu, obcowania z niezobowiązującą wariacją o charakterze biograficzno-historycznym. Urzeka nienachalny humor: potencjał komiczny wynikający ze zderzenia dwóch światów wykorzystany został z wdziękiem i gracją, choć większość żartów wywoła raczej uśmiech, aniżeli gromką wesołość (choć bywają odstępstwa od tej reguły, jak choćby w przypadku sceny kontroli Presleya przez agentów Secret Service). Pewne wątki wydają się być wprawdzie upchnięte nieco na siłę, w szczególności mam tu na myśli niepotrzebnie rozbudowany motyw wewnętrznego konfliktu postaci odgrywanej przez Alexa Pettyfera, trudno jednak uznać to za mankament sensu stricte. Koniec końców, "Elvis & Nixon" pozostaje nakręconą z werwą, acz szybko wyparowującą z głowy rozrywką. Przypomina za to odwieczne prawidło, że najlepsze fabuły często pisze życie.

Ocena: ***



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz