1/24/2020

J'accuse (2019)

dir. Roman Polański


Produkcja „Oficera i szpiega” na przełomie dekady przekładana była kilkakrotnie, film ostatecznie powstał głównie dzięki uporowi Polańskiego, który tzw. sprawą Dreyfusa fascynował się od wielu lat. To zresztą za jego namową Robert Harris stworzył literacki pierwowzór filmu (a później współtworzył scenariusz). Nie ulega wątpliwości, że w chęci przeniesienia tej historii na ekrany stały pobudki osobiste, tudzież ujmując wprost – reżyser swoim zwyczajem przemycił w opowieści wątki autobiograficzne. I przy okazji stworzył świetny obraz na pograniczu thrillera i dramatu historycznego. 


Wydarzenia, które doprowadziły do ujęcia i skazania kapitana Alfreda Dreyfusa poznajemy tutaj w serii retrospekcji. Właściwa akcja skupia się na prywatnym dochodzeniu świeżo upieczonego szefa działu wywiadowczego, który odkrywa, że prawdziwy zdrajca wciąż znajduje się w szeregach armii, tymczasem skazany za szpiegostwo Dreyfus jest tak naprawdę niewinny. Co więcej, dowództwo armii stara się sprawę wyciszyć, by nie dopuścić do wielkiego skandalu. 


Polański stawia więc na alegorię społeczno-polityczną, bo wydarzenia przedstawione w filmie spokojnie można odnieść i do naszych czasów. Zgodnie z francuskim tytułem „oskarża”, wytykając biurokratyczne absurdy, piętnuje uprzedzenia (w tym przypadku antysemickie), pokazuje ludzką bezradność w obliczu politycznej machiny. Jest w tym wszystkim wprawdzie nieco staroświecki, trzyma jednak świetne tempo i wciąż po mistrzowsku opowiada obrazem. Oczywiście, można nad odniesieniami do jego własnych losów, a konkretnie – wciąż niezamkniętej sprawy gwałtu sprzed ponad czterdziestu lat – w kontekście fabuły dywagować, ale nie jest to obligatoryjne. „J'accuse” doskonale bowiem sprawdza się jako stylowe kino kostiumowe: zrealizowane na najwyższym poziomie, wsparte świetnymi dialogami i pełnokrwistymi postaciami. 


Bardzo dobre jest tutaj aktorstwo, ze szczególnym uwzględnieniem grającego pierwsze skrzypce Jeana Dujardina. Dopracowana scenografia cieszy oczy, podobnie jak soczyste zdjęcia Pawła Edelmana. Ba! Mi nawet motyw muzyczny Alexandre’a Desplata wpadł w ucho, choć z reguły jego muzyka ani mnie ziębi, ani grzeje. Dzięki przywiązaniu do detali udało się wykreować spójne i sugestywne tło w postaci XIX-wiecznego Paryża. Polański pokazuje mniej atrakcyjną stronę „miasta zakochanych”, skupiając się na wąskich uliczkach w podłych dzielnicach, gdzie – jak to mawiają – „brud, smród i ubóstwo”. 

Oczywiście zmyślałbym twierdząc, że to Polański w formie, jaką znamy z jego najlepszych dokonań, ale też nie ukrywam, że po nieciekawej „Prawdziwej historii” jest to zwrot o 180°. Angażujące emocjonalnie, otwarte interpretacyjnie kino, które po prostu wyśmienicie się odbiera. Bez obrażania inteligencji widza, bez efekciarstwa, a jednak z wigorem. I dużą satysfakcją.


1/08/2020

Der goldene Handschuh (2019)

dir. Fatih Akin


Fritz Honka, zwany też „Rozpruwaczem z Hamburga”. Seryjny morderca, który w latach 1970-1975 zamordował w brutalny sposób cztery prostytutki, a następnie przechowywał ich ciała w schowku w swoim mieszkaniu na poddaszu kamienicy. Alkoholik, który w trakcie napadów szału masakrował swe ofiary, a następnie ćwiartował ich zwłoki. Wyzuty z sumienia frustrat, któremu po kilku głębszych „nie stawał”. Pokurcz, który ze względu na swą nieatrakcyjną fizjonomię mógł liczyć tylko na towarzystwo podstarzałych, zniszczonych przez życie „dam do towarzystwa”. Poznawał je w barach rozsianych wokół Reeperbahnu, centrum hamburskiej dzielnicy czerwonych latarni. Ale ulubionym jego miejscem był pub Zum Goldenen Handschuh...


Historię Honki wziął na warsztat Fatih Akin, twórca któremu rozgłos przyniosło niepokorne „Głową w mur” (2004, Złoty Niedźwiedź na Berlinale). Po przeczytaniu książki o „Rozpruwaczu” autorstwa Heinza Strunka, Akin nabył prawa do jej zekranizowania i samodzielnie napisał scenariusz. Powstał film nieprzyjemny w odbiorze, wręcz lepki od brudu, utopiony w hektolitrach wypijanego przez bohatera sznapsa, brzydki i odpychający. Okoliczności bestialskich morderstw poznajemy ze szczegółami (choć większość i tak rozgrywa się poza kamerą), ale najbardziej w tym wszystkim szokuje chyba degrengolada zarówno postaci centralnej, jak i jego otoczenia.


Twórca, sam z pochodzenia hamburczyk, doskonale odmalował bowiem tło społeczne i koloryt St. Pauli, portowej dzielnicy rozpusty. Ekran zaludniają więc stare, pomarszczone dziwki, które zalewają się w trupa, by następnie dać się zaciągnąć do łóżka pierwszemu chętnemu. Nie za pieniądze, a za obietnicę darmowej wódy. W tytułowej „Złotej Rękawiczce” przesiadują życiowi przegrańcy, którzy przez cały dzień piją przy barze, by nad ranem szlochać przy rzewnych niemieckich szlagierach. Pośród nich siedzi też Honka, obleśny typ z przetłuszczonymi włosami i przetrąconym nosem, który ślini się na widok wszystkiego, co ma cycki i chodzi na dwóch nogach. Im bardziej zamglony umysł, tym niższe standardy, więc w jego zagraconym, oblepionym pornograficznymi zdjęciami lokum często goszczą kobiety, o których powiedzieć, że „najlepsze lata mają za sobą”, to jak powiedzieć że szambo „trochę śmierdzi”. To świat zdegenerowany, prawdziwy rynsztok, w którym nie ma innego celu niż kolejna lufa zapita chrzczonym piwem. Świat bez nadziei, wartości, zasad.


Zarazem jest to jednak wizja barwna, w dodatku przełamywana co rusz czarnym humorem, jak choćby w scenie, gdy „kochanka” Honki gubi sztuczną szczękę lub gdy ten dekoruje swoje mieszkanie choinkami zapachowymi, aby zabić smród rozkładających się ciał. Sam reżyser w dwóch momentach przyjmuje ponadto młodzieńczą (chciałoby się wręcz rzec: „dziecięcą”) perspektywę, wprowadzając postać nastolatka, który „urywa” się na wycieczkę na ulice St. Pauli – zupełnie jakby chciał powiedzieć: „tak to właśnie zapamiętałem, za dzieciaka sam szwendałem się po Reeperbahnie, kto wie, może któregoś razu minął mnie właśnie pijany w sztok Fritz Honka...”. Jest to więc również przypowieść o banalności zła, o tym że jest ono częścią naszej codzienności. Bo główny bohater to wbrew pozorom nie żadne monstrum, a raczej zwykły wykolejeniec, żałosny „looser”, który chciałby może być i kochany, może nawet chciałby kochać, ale nie wie jak. Wprawdzie ciężko podejść do jego postaci ze współczuciem, jednak w pewnym momencie Akin pokazuje nam jego drugą twarz: Honka postanawia przestać pić, znajduje sobie nową pracę, zakochuje się. Doskonale wiemy, że nic z tego nie będzie, ale przez krótką chwilę obserwujemy gościa, który mógłby po prostu uchodzić za nieszkodliwego pokrakę, godnego politowania garbusa. Zaraz potem wraca jednak alkohol, a wraz z nim – nieobliczalny sadysta. Fragment w którym nasz abstynent-neofita ponownie sięga po kieliszek jest jedną z najbardziej rozdzierających, najlepiej zagranych scen jakie widziałem w ubiegłorocznych produkcjach.

W kwestii zaś samego aktorstwa - z pewnością ogromne brawa należą się odtwarzającemu Honkę Jonasowi Dasslerowi, który pod zmieniającą jego twarz nie do poznania charakteryzacją stworzył kapitalną (no, może tylko lekko „przerysowaną”) kreację. To pewne. Ale przecież drugi plan jest równie fascynujący, głównie za sprawą faktu, iż Akin... sięgnął po naturszczyków. Ci zaś grają z imponującym poświęceniem (sceny, ekhm... "łóżkowe"), współtworząc ów niezwykły, niebezpieczny koloryt świata przedstawionego.


Sugestywne, mocne kino (co zapewne dało się poznać po powyższym opisie), które na blisko dwie godziny wbija w fotel i strzela po twarzy raz za razem. Akinowi jednak nie chodzi wcale o bezsensowne epatowanie przemocą. Raczej o rodzaj odczarowania mitów, "odbrązowienia" postaci seryjnego mordercy jako idola. Jest jednak również drugie dno, bardziej nawet frapujące niż prztyk w nos fanów legendy Charlesa Mansona czy Teda Bundy'ego. Po seansie złapałem się na tym, że myślę o kinie Fassbindera, w szczególności zaś o „Strach zżerać duszę”. Znajdziemy tu ten sam klimat beznadziei, wszechobecną znieczulicę, patologiczne zachowania i desperację w poszukiwaniu miłości (sic!). W obu przypadkach jest to też opowieść o wyrzutkach społecznych, choć Fassbinder do swoich podchodził z większą empatią i zrozumieniem. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby okazało się, że twórczość słynnego pracoholika była jedną z głównych inspiracji przy powstawaniu „Der goldene Handschuh”. Ganz und gar nicht...