4/15/2017

Over-sexed Rugsuckers from Mars (1989)

dir. Michael Paul Girard


Umówmy się co do jednego: nie ma tak kretyńskiego, absurdalnego, cudacznego pomysłu, na jaki nie zdołaliby wpaść twórcy filmów klasy Z. Mordercze pomidory? Klasyk. Psy przebrane za zabójcze ryjówki? Sztandarowe dokonanie mistrza Cormana. Krwiożercze wiewiórki? Kończ studenciaku, wstydu oszczędź! Rekinado? Just name it! Wymieniać można by jeszcze długo i długo, a i tak lista dziwnych, kręconych za przysłowiowe grosze tworów filmowych, pozostanie niekompletna. Co byście jednak powiedzieli na... jurne odkurzacze?



"Kino to najważniejsza ze sztuk", rzekł kiedyś Włodzimierz Lenin. Jeśli jednak na Ziemię przybyliby kosmici i jedynym filmem, jaki mieliby okazję zobaczyć było "Over-Sexed Rugsuckers from Mars", to z pewnością stwierdziliby, że łysielec był niespełna rozumu. Dzieło Michaela Paula Girarda jest bowiem dosłowną antytezą sztuki wysokiej. Całość została pomyślana jako niskobudżetowa, durna komedia science-fiction, która za wszelką cenę pragnie wpędzić widza w zażenowanie. Oto mamy więc ekipę pociesznych ufoludków, które dochodzą do wniosku, że Ziemianie nie spełniają ich kryteriów higienicznych. Decydują się (jakże logicznie...) skrzyżować istotę ludzką z odkurzaczem. Ożywiony przez przybyszy z kosmosu odkurzacz Dusty, staje się tym samym obiektem uczuć ze strony pewnego menela...



Jakie świństwo trzeba palić, aby wymyślić coś równie głupiego? Taka zapewne będzie pierwsza myśl przeciętnego widza po kilkunastu minutach seansu. Uwaga jednak - dalej jest tylko "lepiej"! To znaczy, oczywiście jedynie w przypadku, gdy mowa o odbiorcy lubującym się w kiczu i tandecie. Humor jest przaśny i ciężki niczym stolec robota, aktorstwo złe, zdjęcia i montaż na poziomie amatorskim (choć współcześnie, amatorzy i tak potrafią kręcić lepiej). Sam scenariusz jest tyleż kuriozalny, co... intrygujący. Historia okazuje się być bowiem całkiem rozbudowana (na pewno w większym stopniu, niżbym się tego spodziewał) i dopiero gdzieś pod koniec wytraca impet, tj. wtedy gdy autorowi kończą się już niedorzeczne pomysły. Jeśli jednak jesteście mimo wszystko ciekawi, jak wygląda gwałt na kobiecie dokonany przez odkurzacz, to jest to chyba jedyna taka okazja.



W trakcie oglądania, kilkakrotnie w mej pamięci ożywało wspomnienie otoczonego kultem "Liquid Sky". I choć u Girarda dekadencja zastąpiona została przez prymitywne jajcarstwo, to jest coś w klimacie obu filmów, co zbliża je nawzajem. Wbrew pozorom, jest to także dobry "podręcznik" jak kręcić niskobudżetowe kino, którego jedyną ambicją jest niewyszukany wygłup. Jakby nie patrzeć, te półtorej godziny nie sprawia bólu, a bawi w duchu porządnego "guilty pleasure". Jak podaje IMDb: jest to jeden spośród zaledwie trzech tytułów, które odrzucone zostały przez twórców "Mystery Science Theater 3000". Czyż może istnieć lepsza rekomendacja dla "złego filmu"?

Ocena: *



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz