12/14/2019

Silent Night (2012)

dir. Steven C. Miller


W małym miasteczku Cryer w stanie Wisconsin dochodzi do serii krwawych zabójstw. Jedną z ofiar jest funkcjonariusz policji. Miejscowy szeryf i jego zastępczyni wyruszają na poszukiwania mordercy w przebraniu Świętego Mikołaja...



Luźny remake klasycznego świątecznego slashera „Silent Night, Deadly Night”. Z obrazem Charlesa E. Selliera łączy ów tytuł w zasadzie jedynie postać zabójcy w charakterystycznym stroju. Podobnie jak przed laty, psychopata powodowany jest względami „moralnymi” i karze jedynie tych, którzy na to „zasłużyli”. Na tym jednak podobieństwa w zasadzie się kończą. Nakręcona blisko trzy dekady później, uwspółcześniona wersja to – podobnie jak pierwowzór – produkt swoich czasów. Tonacja jest więc mroczniejsza, a gore – jeszcze bardziej sugestywne, niż przed laty. Ta ekranowa przemoc to zresztą największy atut omawianej pozycji: efekty wykonane zostały na wysokim poziomie, a morderstwa są odpowiednio urozmaicone. Plus należy się również za postać zabójcy - tym razem jest prawdziwym milczącym ponurakiem, na dodatek ukrywającym oblicze za półprzezroczystą maską, która przywodzi na myśl pamiętny rekwizyt z „Alice, Sweet Alice”.



Mniej pochlebne zdanie mam już o samym scenariuszu, który wprawdzie stara się kokietować widza zagadką tożsamości killera, ale tak naprawdę jest wtórny niczym dziesiąta część „Piły” i - okazjonalnie – równie nonsensowny. Finałowe rozwiązanie tajemnicy ni ziębi, ni grzeje, jako że twórcy wrzucają je znienacka i od tzw. „czapy”. Rozwałka rozwałką, ale gdy przychodzi pora na myślenie, to zza efektownej formy wyziera pustka, niczym z głowy przeciętnego nastolatka z iPhone’m. 




„Silent Night” jako slasher wypada więc zgoła przeciętnie i nawet na tle mizernej reprezentacji „sezonowej” konkurencji nie prezentuje się zbyt znacząco. Ot, jeszcze jeden horrorowy remake z XXI wieku, względnie przyzwoicie skrojony pod gusta współczesnego odbiorcy. Jeśli jednak stęskniliście się za Malcolmem McDowellem (tutaj w nieco przerysowanej roli szeryfa) lub macie ochotę na odrobinę soczystego gore (popisy pirotechniczne z użyciem miotacza płomieni i mielenie nagiej niewiasty żywcem included), to z pewnością przedświąteczny seans nie będzie czasem kompletnie straconym.