4/25/2017

The Wild One (1953)

dir. Laslo Benedek


Johnny i jego Black Rebels Motorcycle Club podróżują od jednego kalifornijskiego miasteczka do następnego, a wszędzie spotykają się z taką samą niechęcią i wrogością. Stateczni amerykańscy obywatele z niechęcią spoglądają na bandę głośnych obwiesi na motocyklach, poszukujących głównie rozróby. Nie inaczej jest we Wrightsville, spokojnej mieścinie, która nagle ożywa za sprawą ryczących silników i muzyki dobiegającej z szaf grających. Miejscowy szeryf stara się załagodzić napięcia, jakie narastają pomiędzy mieszkańcami a grupką przybyszy, brak mu jednak stanowczości i autorytetu. Sytuacja pogarsza się wraz z przyjazdem do miasta rywalizującego gangu...


Skromny obraz Laslo Benedeka wywołał w momencie premiery niemałą sensację, przynosząc widzom nowy rodzaj (anty)bohatera: buntownika, stojącego w opozycji do zasad wyznawanych przez ogół społeczeństwa, nihilisty, który buntuje się nie dla jakiejś idei, lecz dla samego buntu. Wyprzedził tym samym o półtora roku słynne dzieło Nicholasa Raya "Buntownik bez powodu", które legło u podstaw legendy Jamesa Deana. Dean był w istocie rzeczy jeszcze jednym spośród naśladowców stylu, który wylansował na ekranie Marlon Brando jako mrukliwy brutal Johnny Strabler. Nonszalancko przekrzywiona "motocyklistówka" na czole, wyrastające spod niej baczki oraz skórzana kurtka, a pod nią biały podkoszulek to znaki rozpoznawcze tegoż stylu, które w połączeniu z charakterystycznym sposobem bycia dały piorunujący efekt. Amerykańska młodzież oszalała na punkcie Brando i romantycznego mitu outsidera, jaki reprezentował w swej roli. Wpływ i zasięg fenomenu były tak potężne, że na Wyspach Brytyjskich wyświetlanie filmu zakazane było przez dobre kilkanaście lat.


Tymczasem, od strony fabularnej "Dziki" wydaje się nie oferować żadnych przesadnych rewelacji. Ot, lekko przekształcony westernowy szablon w nowych, "młodzieżowych" dekoracjach. Bardziej istotne było jednak to, jak dzieło Benedeka obrazowało zmiany zachodzące powoli pod skorupą szczęśliwości, oferowanej przez "American Way of Life". Zmiany, które z pełną mocą miały wybuchnąć dopiero dekadę później, pod wpływem inspiracji twórczością bitników i muzyki rock-and-rollowej. Wtedy też ogromną popularność zyskały tzw. "outlaw biker films", którego to podgatunku "Dziki" jest niekwestionowanym pionierem. Produkowane za grosze (między innymi przez legendę kina niezależnego, Rogera Cormana), w większości powtarzać będą schemat zaczerpnięty z kultowej produkcji z Brando, zgodnie z którym odszczepieńcy na dwóch kółkach rozpętują piekło na sielskiej prowincji, co owocuje tragicznymi konsekwencjami.


Jakby nie patrzeć, wpływ omawianej pozycji na kulturę masową jest trudny do przecenienia. "Dziki" to jednak nie tylko kino wzięte "z lamusa", które szanować i doceniać wypada. Wciąż działa stymulująco na widza, wyraźnie odcinając się od ogółu ówczesnej masowej produkcji rodem z Hollywood. Zgodnie z obietnicą zawartą w tytule, jest nieokiełznany i gwałtowny, pełen zipiącej w lędźwiach energii i brutalności. Niczym jego główny bohater, który mamrocze od niechcenia, kompletnie mając gdzieś to, czy ktoś go zrozumie.

Ocena: *****


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz