10/25/2016

Maps to the Stars (2014)

dir. David Cronenberg


W ascetycznym "Cosmopolis" David Cronenberg krytycznym okiem spoglądał na świat wielkiej finansjery, pod płaszczykiem alegorii przemycając gorzkie refleksje na temat kapitalizmu. Jego kolejne dzieło, "Mapy Gwiazd" to pod wieloma względami przedłużenie tamtej niewesołej wizji. Różnica polega na tym, że w tym przypadku twórca "Potomstwa" zabiera nas do światowej stolicy kina, gdzie blichtr miesza się z hipokryzją, a przepych sąsiaduje z zepsuciem.


Wielowątkowa konstrukcja "Map" przywodzić może na myśl kino Roberta Altmana: zamiast pojedynczego głównego bohatera mamy tutaj grupę postaci, których losy przeplatają się ze sobą, by w końcu ujawnić ukryte powiązania. Jest więc doktor Weiss (John Cusack), szarlatan przynoszący ukojenie filmowym gwiazdom. Jest jego żona, Christina (Olivia Williams), pieczołowicie nadzorująca rozwój kariery ich trzynastoletniego syna, Benjiego (Evan Bird), który po przygodzie z uzależnieniem od narkotyków musi odbudować swą wiarygodność w oczach producentów. Na przeciwnym końcu drabiny społecznej znajduje się początkujący aktor/scenarzysta Jerome (Robert Pattinson), który w oczekiwaniu na wielki przełom zarabia na życie jako kierowca limuzyny. On też będzie pierwszą osobą, jaką w Los Angeles pozna młoda Agatha (Mia Wasikowska), dziewczyna o niejasnej przeszłości. Agatha zaczepi się w filmowym światku jako asystentka neurotycznej Havany Segrand (Julianne Moore), przebrzmiałej gwiazdy, żyjącej w cieniu sławnej matki...


Poszczególne elementy układanki wskakują u Cronenberga na swoje miejsca nad wyraz gładko, nawet jeśli kanadyjski reżyser tu i ówdzie pogrywa z przyzwyczajeniami widza, proponując mu sztafaż rodem z pokręconego świata Lyncha. Bohaterowie nawiedzani są przez duchy, ekscentryzm balansuje na granicy dziwactwa, wszechobecny jest także motyw ognia. Ten ostatni koncept wydaje mi się zresztą osobiście mało przekonujący, upchnięty nieco "na siłę", zaś idąca z nim w parze symbolika mocno jarmarczna. "Mapy" sprawdzają się bowiem najpełniej nie jako oniryczny dreszczowiec, lecz bezlitosna względem opisywanego środowiska satyra. Reżyser nie pozostawia złudzeń co do swego poglądu na hermetyczną enklawę bożyszczy, jaką jest Hollywood: pod powłoką krainy spełnionych marzeń kryje się tygiel wypełniony odrażającymi kreaturami, gdzie pojęcie człowieczeństwa już dawno się zdewaluowało, a w cenie są jedynie przebiegłość i koneksje. Emocjonalna pustka bijąca z tego portretu przywołuje kolejne skojarzenie, jakim jest literacki dorobek Breta Eastona Ellisa: podobnie jak u autora "American Psycho", tutaj również obserwujemy galerię wypranych z uczuć, uzależnionych od środków uspokajających ludzkich wraków, wegetujących w swoim wynaturzonym raju. 


Jako pamflet na mikrokosmos show biznesu "Mapy Gwiazd" okazują się nadspodziewanie trafne i bezkompromisowe. Gorzej niestety, gdy Cronenberg porzuca kpinę, zwracając się ku tonom bardziej serio. Kiedy satyra przechodzi w dramat, nie obywa się to bez zgrzytu, a twórcza wizja zaczyna niebezpiecznie zahaczać o banał. Dzieje się tak w dużej mierze również przez to, że w trakcie seansu jako widzowie nie mamy szansy na wypracowanie emocjonalnej więzi z którąkolwiek z postaci. Śmieszne, żałosne, odpychające, godne politowania - owszem, lecz bynajmniej nie zasługujące na sympatię. Na sam koniec wyprawy szlakiem gwiazd widz budzi się z poczuciem jej bezcelowości. Szpila została wbita tu i tam, by zaraz potem scenariusz mógł wykonać asekurancki manewr, który zwyczajnie rozczarowuje.


Przykłady potępiających ataków na Fabrykę Snów na ekranach można by mnożyć przez długi czas. Niektóre z nich to już pozycje klasyczne, nierzadko zasługujące na miano arcydzieł, inne padły z kolei pod ciężarem obranej tematyki. Cronenbergowska kreacja zatrzymuje się gdzieś w połowie drogi do sukcesu: intryguje, potrafi skutecznie jątrzyć, pozostaje jednak niekompletna. Ciężko oprzeć się wrażeniu, że próba podpalenia Hollywood została w tym przypadku zaprzepaszczona.

Ocena: ***


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz