10/26/2016

September (1987)

dir. Woody Allen


Ostatnie dni sierpnia. Letni domek w Vermont, gdzie po nieudanej próbie samobójczej dochodzi do siebie Lane (Mia Farrow). Towarzyszy jej grupa znajomych: bliska przyjaciółka Stephanie (Dianne Wiest), podstarzały wdowiec Howard (Denholm Elliott) oraz początkujący pisarz Peter (Sam Waterston). Na miejscu znajduje się również matka Lane, Diana (Elaine Stritch) wraz ze swym mężem (Jack Warden). Wspólnie spędzony czas obnaży tłumione dotąd namiętności, wzajemne pretensje i obłudę relacji pomiędzy poszczególnymi bohaterami... 


Kameralnie pomyślany "Wrzesień", równie dobrze jak filmem, mógłby być sceniczną sztuką: mamy tutaj szereg postaci zgromadzonych w ograniczonej przestrzeni, akcja rozgrywa się na przestrzeni kilkunastu godzin, a jej motorem napędowym są dialogi. Wydaje się to całkiem naturalne, zważywszy, ze pisząc scenariusz, Woody Allen w prostej linii nawiązywał do sztuk Antoniego Czechowa, w szczególności zaś do "Wujaszka Wani". Fabularne podobieństwa widoczne są tutaj gołym okiem, pogmatwanie stosunków między bohaterami - bliźniacze. W warstwie narracyjnej sięga z kolei twórca "Manhattanu" po inspiracje zaczerpnięte od innego spośród swoich mistrzów.


Atmosfera, oszczędnie dozowane napięcie, pozornie mało znaczące konwersacje, jakie prowadzą postaci - wszystko to z miejsca przywodzi na myśl styl Bergmana. Imitacja nie ma jednak w tym przypadku wydźwięku pejoratywnego, przebiega w subtelny sposób, bo naśladowca naznacza podebrane wzorce własnym piętnem. Nie stara się kopiować, raczej jasno wskazuje źródło natchnienia, zupełnie jakby jednocześnie stwierdzał: do tego pragnę aspirować. Jest w tym skromność, jest polot, jest również zawarta w tym pokora. Z pozornie banalnych sytuacji autor tworzy dramaturgiczną strukturę, która posiada niespodziewany ciężar i siłę oddziaływania. Mamy w tym przypadku do czynienia z czymś na styku jazzowej improwizacji i wariacji "na temat". Wariacji, która swobodnie płynie i pozwala widzowi zadawać pytania, dowodząc pisarskiego kunsztu autora. 


Allenowska kompozycja utkana została z niedookreślonych gestów, ukradkowych spojrzeń, banalnych słów, które skrywają ból i pragnienia. Bardzo ludzkie, pospolite, wyrosłe z żalu, niezrozumienia, samotności. Mimowolnie obnaża twórca wątłość tej fasady "poważnych problemów" dorosłych ludzi, którzy w głębi pozostają lekkomyślni, niedojrzali. Każde spośród bohaterów za czymś goni, ale tak naprawdę nie wie za czym, ich pragnienia pozostają dla nich samych enigmą. Zdystansowany widz otrzymuje z kolei narzędzia, by dostrzec trywialność uczuć, pasji i obecność czasu, który to wszystko uwypukla, przynosząc ukojenie.

Ocena: *****


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz