dir. Woody Allen
Motyw zahibernowanego przedstawiciela minionej cywilizacji, który po wiekach uśpienia powraca do życia w obcej dla niego rzeczywistości wykorzystywany był w kinie niejednokrotnie, by wspomnieć tylko „Hibernatusa” z Louisem De Funèsem, „Człowieka z lodowca” Freda Schepisi czy polską „Seksmisję”. W kwestii wygrania komediowego potencjału takowej sytuacji, palma pierwszeństwa bezsprzecznie jednak przypada Woody’emu Allenowi.
Miles Monroe to przeciętniak, jakich wielu. Posiada sklep ze zdrową żywnością o nazwie „Happy Carrot”, a w wolnych chwilach gra na klarnecie. Ale to już przeszłość i to bardzo odległa. Miles, zamrożony w 1973 roku, budzi się bowiem po dwustu latach snu w sterylnych dekoracjach państwa przyszłości, rządzonego przez wszechwładnego dyktatora. Jakby tego było mało, z miejsca zostaje wplatany w spisek mający na celu obalenie obecnego władcy.
„Śpioch” to jeszcze nie ten sam wysublimowany, „inteligencki” Allen, jakiego znamy z „Annie Hall” czy „Manhattanu”. To wciąż „zaledwie” kuglarz o ciętym dowcipie kojarzony z „Bananowym czubkiem” oraz „Bierz forsę i w nogi”. Dużo w „Śpiochu” absurdalnej zgrywy i momentów hołdujących duchowi slapsticku. Jednocześnie humor jest tu nieodparcie zabawny i nie mający nic wspólnego z błahą, niemądrą komedyjką. Allen i współscenarzysta Marshall Brickman, podebrali co bardziej charakterystyczne wątki z Orwella i innych klasyków powieści antyutopijnej, po to, by ponaigrywać się trochę ze z znanej im współczesności. Wizja futurystycznego molocha jest mocno przerysowana, ale logicznie rozumujący widz odnajdzie w niej również odbicie otaczającej go rzeczywistości, z jej niepohamowanym konsumpcjonizmem i kultem głupoty.
„Nowy wspaniały świat” według Allena to siedlisko bezmyślnych kreatur, którzy za luksus i wygody zaprzedali swoją wolność. Jedynym dla nich ratunkiem okazuje się, w jakże oczywisty, a zarazem przewrotny sposób, amerykański everyman, w dodatku żydowskiego pochodzenia. Rodzi to oczywiście cały szereg komicznych sytuacji, z których najbardziej zapadająca w pamięć pozostaje chyba sekwencja udawanego obiadu rodzinnego, za którą idzie... czytanie z podziałem na role „Tramwaju zwanego pożądaniem”.
Wartym nadmienienia przy okazji omawiania „Śpiocha” jest fakt, iż jest to pierwszy spośród filmów w reżyserii twórcy „Wszyscy mówią: kocham cię”, w którym u jego boku wystąpiła jego muza, Diane Keaton. Para miała okazję poznać się przy okazji wystawiania sztuki Allena „Zagraj to jeszcze raz, Sam” (a także jej filmowej wersji, za którą odpowiedzialny był Herbert Ross), a ich udana współpraca zaowocowała sześcioma obrazami. „Śpioch” nie jest może najwybitniejszym spośród nich, ale z pewnością jednym z najzabawniejszych.
Ocena: *****
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz