Graham Krakowski (Bill Paxton) to wzorcowy przeciętniak. W swej nudnej pracy za biurkiem sporządza bezużyteczne raporty, podlizuje się swemu szefowi w nadziei na awans i w przerwach przegląda foldery agencji handlujących nieruchomościami. W końcu udaje mu się nabyć dom po atrakcyjnej cenie: nic specjalnego, jednak po zastosowaniu odrobiny wody z detergentem, uda się z tego wyczarować całkiem przytulne gniazdko. Idylliczne marzenia o sielankowej przyszłości z kredytem na resztę życia u boku narzeczonej-materialistki przerywa pojawienie się intruza. To odziany w łachmany włóczęga (Marshall Bell), budząca skrajne obrzydzenie kreatura z bielmem na oku i zdeformowaną dłonią, nie tyle człowiek już, co żyjące wcielenie komiksowego Potwora z Bagien, nieobliczalny dzikus, którego pożywienie stanowią podejrzane odpadki, załatwiający swe potrzeby fizjologiczne w krzakach wyrzutek. Graham nie potrafi znieść świadomości, że w jego sąsiedztwie egzystuje podobna istota, postanawia więc za wszelką cenę uchronić przed nią swoje nowe królestwo...
Drugi w film w reżyserskim dorobku fachowca od efektów specjalnych Chrisa Walasa to operująca ironią i groteską czarna komedia. Walas, który był odpowiedzialny m.in. za wygląd Gremlinów oraz hybrydy człowieka i muchy z filmu Cronenberga, zadebiutował na stołku reżysera rozczarowującym w dużej mierze sequelem ostatniego spośród wymienionych tytułów. Jego kolejne dzieło, omawiany "Włóczęga" to już znacznie ciekawszy okaz. Walas pokazuje w nim, że bliska jest mu zarówno makabra, jak i wisielczy humor z nutami abstrakcji. W opowieści o paranoicznym japiszonie, początkujący twórca ogranicza w dużym stopniu swe ciągoty do cepeliowych potworów z galerii taniego kina grozy, zamiast tego sięgając po absurdalny dowcip i surrealistyczne środki wyrazu.
Z błogosławieństwem Mela Brooksa na stanowisku producenta wykonawczego, Walas łączy satyrę na pogrążoną w wyścigu szczurów klasę średnią z dobrej próby pastiszem dreszczowca. Przez ekran przewija się prawdziwa galeria osobliwości, na tle których tytułowy menel z pokrytą bliznami twarzą sprawia wrażenie całkiem normalnego obywatela. Już sam główny bohater to wypaczony egzemplarz tak uwielbianego przez Amerykanów everymana: człowiek bez właściwości, z wiecznie przyklejonym do twarzy głupawym uśmiechem. Jednak to właśnie on, w miarę rozwoju wydarzeń, zacznie ulegać przemianie, skutki transformacji będą zaś nieodwracalne. Nawet w malutkim Polaczku (Czechu?) tkwi bowiem bestia, którą za pomocą odpowiednich bodźców można wyzwolić. Drugi plan jest nie mniej barwny. Mamy na ten przykład agentkę nieruchomości o skłonnościach nimfomańskich (Colleen Camp) oraz policjanta-służbistę (Michael Ironside), który choć nazwiska swego podejrzanego nie jest w stanie wymówić, to nie spocznie, póki go nie załatwi na dobre.
Walas portretuje świat, jaki zastać moglibyśmy po drugiej stronie krzywego lustra: niby wszystko wygląda podobnie, a jednak przesunięcie poszczególnych akcentów, uwypuklenie nonsensu codzienności, sprawia, że lądujemy w centrum piekielnego domu wariatów. Wrażenie czyhającego za rogiem obłędu stosownie podkreśla ścieżka dźwiękowa od Christophera Younga, tu i ówdzie egzamin zdają sprawdzone w przypadkach filmowego szaleństwa szerokokątne obiektywy. Szkoda jedynie, że wyczucia w tym żonglowaniu trupami i andronami nie starczyło na całe półtorej godziny. Scenarzysta ewidentnie poszedł na ostatnich stronicach swego skryptu na łatwiznę, generując typowe zakończenie rodem z horroru klasy B. Na użytek udanego seansu, zdecydowałem się przymknąć oko na finałowy koniunkturalizm gatunkowy i uznać "Włóczęgę" za interesujący przykład celuloidowej groteski. Kupując dom w szanowanej okolicy sprawdzę najpierw dwa razy, czy przypadkiem gdzieś w pobliżu ogródka nie koczuje bezdomny, którego powierzchowność budzi natychmiastowy sprzeciw tkwiącego we mnie mieszczanina. Ocena: ****
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz