3/22/2022

The Cut-Throats (1969)

dir. John Hayes



Grupa śmiałków pod przywództwem kapitana Kohlera (E.J. Walsh) udaje się za linię frontu w ostatnich miesiącach II Wojny Światowej. Ich cel: skopać tyłki kilku Niemcom i pozyskać niezwykle istotne informacje, które pozwolą szybciej zakończyć działania wojenne. Kiedy żołnierze docierają do bazy nazistów okazuje się, że na miejscu znajduje się również coś w rodzaju burdelu dla wojaków. Wyposzczeni jankesi decydują się skorzystać z gościnności ulokowanych w ośrodku niewiast…

Proto-nazisploitation nakręcone w tym samym roku co niesławny Love Camp 7. Z filmem Lee Frosta łączy The Cut-Throats duża dawka golizny oraz widoczne na każdym kroku swastyki (poziom ich wyeksponowania bywa wręcz absurdalny, np. jedna z frywolnych pań ma pościel w swastykę w swej alkowie). Nie znajdziemy tu za to kontrowersyjnej tematyki obozów koncentracyjnych oraz tortur na więźniach. Szkielet fabularny jest nad wyraz wątły i przez większość czasu wiele się nie dzieje: ot, ekipa do zadań specjalnych rozgramia przeciwników, po czym zaczyna zabawiać się z panienkami. Większość akcji zachowano na westernowy w duchu finał, kiedy to dochodzi do rozgrywki o cenne klejnoty przechowywane przez nazistów.


John Hayes, specjalista od tanich horrorów i porno, proponuje tym razem niewyszukaną seksploatację, tyle że w dość specyficznych jak na tamte czasy dekoracjach. Punkt wyjścia z Parszywej dwunastki (1967) stanowi głównie pretekst dla parady nagich biustów i kilku mniej lub bardziej ciekawych scen seksu (na wyróżnienie zasługuje ta, w której dziewczę wpierw wylizuje palec u stopy hitlerowskiego oficjela, a następnie tę stopę zaczyna ujeżdżać). Krótkie cameo zalicza tutaj Uschi Digard, która zabawia się z pewnym żołnierzem z pomocą butelki wina, m.in. domagając się aby żołdak spijał napój spomiędzy jej pośladków. Jest też pokaz wodewilowy oraz występ dziewczyny ucharakteryzowanej na klowna i świecącej gołą pupą.


Pozycja zatem dość ekscentryczna jak na ówczesne standardy eksploatacyjnego śmiecia, ale też zaznaczyć należy, że docenią ją głównie kolekcjonerzy zaginionych ogniw ewolucji gatunków. Wątłe dialogi, słabe aktorstwo i – nade wszystko – lokacje, w które mamy wierzyć „na słowo honoru” (niemieckie obwarowania udają tutaj jakieś baraki umiejscowione pod Los Angeles) z miejsca dają do zrozumienia, że budżet produkcji był nader skąpy. Nie ma więc miejsca na fajerwerki, a sekwencje potyczek są zgoła mało efektowne (kiedy zaś próbują wyglądać efektownie, to skręca to w kierunku przegięcia, jak w scenie gdy jeden z komandosów odcina przeciwnikowi głowę jednym cięciem myśliwskiego noża). Miłośnicy kina przygodowego w sosie wojennym nie mają zatem za bardzo czego tu szukać. Chyba że będą mieli akurat ochotę na małą odskocznię w postaci przeglądu cycków różnych rozmiarów. Bo jako film o cyckach pląsających w otoczeniu mundurów i swastyk złe to nie jest.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz