4/12/2019

The Warrior and the Sorceress (1984)

dir. John C. Broderick



David Carradine gra na dwa fronty, wspomagając na przemian dwie bandyckie grupy z małego miasteczka, jednocześnie dążąc do ich wzajemnego wyniszczenia. Brzmi znajomo? Toż to przecie bezczelna kalka „Straży przybocznej” Kurosawy. Tylko, że tutaj osadzona w konwencji kina sword & sorcery. W dodatku z obfitującej w grzeszne przyjemności stajni Rogera Cormana.


Głównym bohaterem jest tutaj Kain (subtelność ponad miarę!), grany przez wzmiankowanego wyżej Carradine’a tajemniczy przybysz, który wymiata mieczem ze swadą godną samego Conana. Krajobraz wokoło siebie ma zgoła apokaliptyczny: jak okiem sięgnąć ciągnie się jałowa pustynia. Tu i ówdzie zdarzają się mieściny takie jak ta: rządzone przez przemoc i wyzysk. Zaludnione przez podłe kreatury i bezlitosnych watażków, czasem też – przez fantastyczne stwory.


Oprócz ewidentnej inspiracji słynnym filmem Kurosawy, można więc spokojnie mówić w tym przypadku o miksie heroic fantasy z klimatami rodem z „Mad Maxa” i przyprawami wziętymi prosto z „Gwiezdnych wojen”. Efekt jest miejscami pokraczny, ale ma swój urok: trup się ściele gęsto, a drugi plan zaludniają roznegliżowane panie, skutecznie odciągając uwagę od idiotycznego scenariusza. Oraz koszmarnie przerysowanej gry aktorskiej. Jedynie patrząc na Carradine’a odnosi się wrażenie, że facet nawet odgrywając skończenie kretyńską scenę i wygłaszając durne dialogi, jest w stanie wyjść z zadania z twarzą.


Ci, którzy widzieli na ten przykład serię o „Deathstalkerze” lub inne tanie rip-offy z tego okresu, doskonale wiedzą, czego się spodziewać. Mocarny heros walczy z czarnym charakterem (w tym przypadku nawet dwoma) w otoczeniu dekoracji widzianych w dziesiątkach podobnych produkcji. Niewiele rzeczy ma tu sens, ewentualnie podyktowane zostały względami "koniunkturalnymi": María Socas na ten przykład, wcielająca się w tytułową czarodziejkę, przez cały film paraduje topless. Zgodnie ze wspomnieniami Carradine’a, wdzięki argentyńskiej aktorki na tyle urzekły reżysera, że ten podjął decyzję, aby w każdej scenie pojawiała się ona półnago. Jeśli i tak Wam mało, to mamy tutaj również koncept, który o ładnych parę lat wyprzedza pamiętne spotkanie z prostytutką-mutantem z „Pamięci absolutnej” – z tą różnicą, że tutaj wyginająca się w pląsach tancerka ma nie trzy, a aż cztery piersi.


Podobne „ciekawostki” można by mnożyć, najważniejsze jednak że ten odgrzewany kotlet jest lekkostrawny i z pewnością nie zawiedzie nikogo, kto docenia wkład Cormana (tutaj na stołku producenta wykonawczego) w historię kina. Jest dokładnie to, czego oczekujemy po B-klasowym szlamie z dolnej półki: krew, gumowe potwory, nieporadna szermierka i niefrasobliwe sutki. All checked!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz